Flesz: When we were Kings (and the Lakers)

1
fot. Youtube

Let’s have a break. Był 2000 rok, już pięć lat po tym, gdy 23-letni Shaquille O’Neal i rok od niego starszy Penny Hardaway doprowadzili Orlando Magic do Finałów 95′, w których sweepem odbili się od nerwów na linii Nicka Andersona w pierwszym meczu i od Hakeema idącego po drugi tytuł z kolei. Po “Last Dance” i po roku przerwy Phil Jackson objął latem 99′ Los Angeles Lakers, którzy już z Shaqiem i z nieopierzonym, ale piekielnie utalentowanym Kobim Bryantem, prowadzeni przez Kurta Rambisa, dopiero co sweepem 0-4 odpadli w ćwierćfinale lokautowego sezonu z późniejszymi mistrzami San Antonio Spurs.

Dziś bardzo dobrze pamiętamy mecz nr 7 Lakers z Portland z finałów Zachodu 2000 i comeback w czwartej kwarcie na m.in. trzech trójkach Briana Shawa i lob. Pamiętamy też dominację O’Neala w trzech finałach z rzędu, od 2000 zaczynając. Pamiętamy też doskonale, jak gorącą rywalizacją była ta Lakers z Sacramento Kings, których Lakers za każdym razem pokonywali w drodze po tytuł.

Do tego czasu raczej na pewno, ale czy od tego czasu mieliśmy lepszą rywalizację w NBA? Czy Lakers i Celtics niemal piętnaście lat temu dali nam moment? Czy Warriors i LeBron dali nam moment?

Dopiero co skończyłem oglądać raz jeszcze całą serię – w zasadzie całą pierwszą rundę playoffów, która w 75% dostępna jest na YouTube – i muszę przyznać, że z wywieszonym językiem czekałem tylko, aż w playliście pojawiały się będą kolejne mecze Lakers z Kings. Dlaczego o tym piszę?

Na końcu tej trzylatki z fana Lakers w WCF 2002 stałem się fanem Kings (Adam już wtedy zdaje się nim był), ale na końcu to przede wszystkim był  i – dziś po latach oglądany – jest  fenomenalny matchup, jeden z najlepszych w historii. Jest tu O’Neal w swoim absolutnym, dominującym prajmie, jest 21-letni Kobe Bryant, kozłujący jak żaden rzucający obrońca wcześniej, jest drugoroczny dopiero Jason Williams, kozłujący jak nikt nigdy wcześniej i wyprzedzający czasy swoimi pull-up trójkami, jest Chris Webber rzucający no-look passy i mordujący w półdystansie, jest Vlade Divac dryblujący już dawno temu jak Nikola Jokić, jest jeszcze świetny skład Lakers z odchodzącym po sezonie Glenem Rice’em, jest młody Peja Stojaković, z którym Rick Fox nie wie co zrobić i są małe legendy, jak baller Tony Delk, czy Lakers grający triangle-offense. It’s a beautiful watch na 3/4-dniowy wyjazd i odprężenie wieczorem w wakacje. Powiem tak: mając tę serię z 2000 roku do obejrzenia aż wziąłbym urlop, żeby tylko móc oglądać ją wieczorem na jakimś hdmi połączeniu w górach, na mazurach, czy gdziekolwiek. Niżej są już spoilery.

Mecz nr 1. 23.04.2000 Lakers 117, Kings 107 (1-0)
Lakers rozstawieni byli oczywiście z nr 1, Kings za to dopiero z nr 8. Dopiero z nr 8, bo Konferencja Zachodnia była wtedy czymś wielkim: Lakers, Portland z Pippenem, Sheedem i kim jeszcze, Karl Malone i Jazz, Gary Payton i Seattle, Twin Towers w San Antonio, J-Kidd i Penny w Phoenix, KG w Minnesocie. Już w 99 roku, po sprowadzeniu przed sezonem Chrisa Webbera i po wydraftowaniu Williamsa, Kings zaliczyli pierwszy od 20 lat pozytywny bilans i dociągnęli Jazz w pierwszej rundzie aż do piątego meczu. Pierwszą rundę z Lakers w 2000 roku rozpoczęli zaskakująco wyrównanym meczem, w którym gonili jednak od pierwszej kwarty, bo Mr. O’Neal poszedł w 21/33 z gry, rzucił 46 punktów, miał 17 zbiórek, 5 bloków i to nie był nawet jego najlepszy mecz w tej serii. Williams był en-fuego od początku w pull-up trójkach, które nie wyglądają dziś na wcale takie złe rzuty jak wtedy, rzucił 20 punktów, ale czwartą kwartę oglądał za to w większości z ławki, bo 17 punktów rzucił z niej Delk, który od drugiej kwarty spowolnił rozkręconego od pierwszych minut Kobiego.

Mecz nr 2. 27.04.2000 Lakers 113, Kings 89 (2-0)
Problem w bronieniu tamtego składu Lakers polegał na tym, że O’Neal nie mógł grać jeden na jeden (Kings mieli Divaca i Pollarda, C-Webb go nie krył), a 21-letni Kobe wyglądał momentami tak dominująco, że powinien już wtedy mieć swoją osobną drużynę. To wtedy w tamtych seriach z Kings, po latach niepowodzeń, po słynnych airballach w serii z Jazz, Kobes sprawiał, że ci krytykujący jego decyzje zaczynali powoli go przepraszać. W meczu nr 2 Bryant jest po prostu olśniewający, rzuca 32 punkty, z których można złożyć Top-5 highlight, podczas gdy Kings grają swój najgorszy mecz serii.

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.
Poprzedni artykułDniówka: Wakacje u finalistów. Duże wzmocnienie Celtics. Warriors też mają swój steal
Następny artykułWake-Up: Serge zostaje w Milwaukee

1 KOMENTARZ