Wszystkie oblicza Christiana Laettnera

2
fot. YouTube/ ESPN

Reprezentacja Stanów Zjednoczonych właśnie wykonała swoje zadanie. Jak niemal tradycja nakazuje, wracają z igrzysk ze złotem. Nie są to już wprawdzie czasy “Dream Teamu”, ale powróćmy jeszcze na chwilę do roku 1992, a nawet wcześniej. Skupmy się tym razem na tym najmniej popularnym graczu z tamtego składu, bo i tak – gdyby ktoś miał czasem jakiekolwiek wątpliwości – Christian Laettner nie poleciał wcale do Barcelony przypadkowo.

Za nami coroczny draft, młodzież ogrywa się i nabiera pierwszych zawodowych doświadczeń w ligach letnich. Wszelkie przedraftowe analizy i raporty będą wkrótce weryfikowane przez rzeczywistość, gdy tylko rozpocznie się kolejny sezon. W większości przypadków ciężko jest jednak przewidzieć jak nastoletni koszykarz zachowa się w dorosłym graniu. To często trochę wróżenie z fusów. Nie ma pewniaków.

Nieco inaczej było kilkadziesiąt lat temu, gdy czołowi gracze akademiccy spędzali na uczelniach znacznie więcej czasu – często nawet pozostawali na nich przez pełne cztery sezony. Wówczas ryzyko popełnienia błędu w ocenie czyjejś przydatności było nieco mniejsze. Teoretycznie łatwiej było przewidzieć czy ktoś odnajdzie się w NBA, czy nie, chociaż absolutnej pewności nigdy nie było. Pozostawała jeszcze kwestia adaptacji do nowych warunków – np. czy dany gracz da sobie radę przy bardziej atletycznej konkurencji lub jaka pozycja będzie dla niego najkorzystniejsza.

I właśnie w tej lawinie pytań gdzieś zagubił się talent Christiana Laettnera. Choć słowo „talent” nie jest tu chyba odpowiednie. Bo Christian Laettner naprawdę potrafił grać. W dodatku był niezwykle pewny siebie. Wręcz arogancki. I dzięki tym cechom jego kariera w Duke to właściwie niekończące się pasmo sukcesów. W ciągu 4 lat zakładania stroju Blue Devils za każdym razem znajdował się w Final Four. Dwa razy zdobywał mistrzostwo. W 1992 r. trafił najsłynniejszy game-winner w historii NCAA. Do tego był przystojny niczym – cytując Jacka McCalluma – gwiazda oper mydlanych. Było po prostu całe mnóstwo powodów, aby go nienawidzić (o ile nie było się fanem Duke). Więcej, Christian Laettner był prawdopodobnie najbardziej znienawidzonych koszykarzem w całej historii NCAA. Nie mieli litości dla niego kibice (o czym później), a rywale wyrażali się o nim wówczas mało pochlebnie.

Ale kiedy przychodziło co do czego, ciężko było kwestionować jego umiejętności. Osiągnięcia Laettnera mówiły w końcu same za siebie.

„Miałem u siebie kilka wielkich talentów. Ale Christian był wyjątkowy. Kiedy twój najlepszy gracz jest jednocześnie tym, który najciężej trenuje, a w dodatku jest tak inteligentny, to po prostu wszystko jest możliwe”.

Wspominał kiedyś swojego podopiecznego trener Mike Krzyzewski.

I rzeczywiście, właściwie wszyscy byli gracze Duke z tamtych lat chórem mówią o pracowitości Laettnera i o tym jak ich motywował – chociaż rzadko były to przyjazne metody. Christian – to imię nadała mu matka na cześć uwielbianego Marlona Brando, bo nazwał tak samo swojego syna – był dla kolegów z zespołu trochę jak starszy brat lub ten zły uczeń ze szkoły znęcający się nad młodszymi.

Skąd taki charakter u Laettnera? Zapewne jak to z reguły bywa ma to związek z jego niełatwym dzieciństwem. Nie było w nim może jakiejś patologii, ale Christian od małego musiał nauczyć się szacunku do ciężkiej pracy. Co tu będę dużo pisał – było ciężko. W Ameryce nie łatwo się wybić emigrantom. Laettner, które ma dość głębokie polskie korzenie za sprawą obojga rodziców (jego dziadkowie praktycznie nie mówili jeszcze po angielsku) miał być przedstawicielem pierwszego pokolenia w rodzinie, któremu „się uda”. A długa i kręta droga do sukcesu miała wieść przez sport, a dokładnie koszykówkę.

Warto poczytać artykuł z ESPN sprzed kilku lat o jego początkach. Mnóstwo tam ciekawych historii, chociażby o tym jak Laettnerowi udało się z biednej rodziny dostać do dość elitarnego prywatnego liceum Nichols w Buffalo, gdzie stał się gwiazdą szkolnej drużyny koszykówki i mógł przebierać w ofertach stypendialnych. Zgłaszały się po niego m.in. Indiana, North Carolina, Pittsburgh, Syracuse, Kentucky, Virginia, Notre Dame czy wreszcie Duke.

Christian sam początkowo nie wierzył w to zainteresowanie. Któregoś dnia do domu Laettnerów zadzwonił telefon.  Chris odebrał, a głos po drugiej stronie słuchawki przywitał go słowami:

„Cześć! Tu trener Robert Knight z uniwersytetu Indiana…”

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.
Poprzedni artykułFlesz: Więc co dalej z Zionem?
Następny artykułJames Borrego z przedłużeniem kontraktu od Charlotte Hornets

2 KOMENTARZE