Dniówka: To nie jest “Kosmiczny Mecz” jaki pamiętasz, to “Nowa era”

8
fot. YouTube/ Warner Bros

Nie będę ukrywał, bardzo czekałem na ten film i już od dawna wiedziałem, że rodzinny powrót do kina po ponad rocznej przerwie będzie właśnie na “Kosmiczny mecz: Nowa era”. Nie wiem dlaczego Szósty Gracz nie dostał jakiegoś zaproszenia na przedpremierowy pokaz, ale okazało się, że już w weekend przed oficjalną premierą są normalne seanse, więc nie mogliśmy z tego nie skorzystać.

Czekałem na ten film, ale równocześnie podchodziłem do niego z dużą rezerwą. Mam sentyment do “Kosmicznego meczu” z Michaelem Jordanem, to film mojego dzieciństwa, dlatego nie oczekiwałem za wiele i nie spodziewałem się, że nowa część zbliży się do oryginału. Byłem ciekaw jak LeBron James poradził sobie z tą legendą. Czy on i koszykówka wystarczą, żeby to nadal był film dla mnie, a przede wszystkim jak spodoba się moim synom (7 i 9 lat, najmłodszy jeszcze został w domu).

Na początek powiedzmy sobie wprost – to nie jest “Kosmiczny mecz” jaki oglądaliśmy pod koniec lat 90-tych. Co łączy ten film z jedynką/oryginałem? Nazwa, najlepszy koszykarz na świecie, Looney Toons i szalony mecz koszykówki ‘o życie’. Tylko i aż tyle. Reszta to zupełnie coś innego i bardzo pasuje podtytuł “Nowa era”. To nie jest raczej obraz dla tych, którzy w dzieciństwie oglądali MJa grającego z Królikiem Bugsem i teraz chcieliby jakieś kontynuacji. Jeśli chcesz powspominać dawne czasy, odpal jedynkę na Netflixie. Wystarczy sprawdzić zwiastun filmu z LeBronem, żeby poczuć jak się postarzeliśmy. Większość z nas może nie czuć tych nowych klimatów, ale z sentymentu mamy przyprowadzić do kin nasze dzieci, które rosną w innym świecie i pod szyldem “Space Jam” dostają teraz rozrywkę na miarę swoich czasów. Czasów zdominowanych przez elektronikę, komputery, apki i algorytmy. I to nawet nie jest kosmiczny mecz, a bardziej komputerowy czy jakiś e-sportowy. Natomiast koszykówka tutaj to NBA Jam na sterydach.

Pamiętacie fabułę “Kosmicznego Meczu”? Nie była może najwyższych lotów, ale w porównaniu z “Nową erą” to było oskarowe kino. U Jordana zgrabnie połączono całą historię z jego przerwą od NBA. Teraz trzeba było wymyślić coś, żeby LeBron musiał zagrać z animkami w koszykówkę. I wymyślono, ale bardzo na siłę. Zresztą nie trzeba było nawet oglądać filmu, żeby się o tym przekonać, wystarczy sam opis: „LeBron James i jego syn Dom, który marzy o byciu twórcą gier wideo, zostają uwięzieni w wirtualnej rzeczywistość przez nieuczciwy algorytm Al-G Rhythma”. Brzmi kiepsko i tak też wyszło. Oglądając zawiązywanie się akcji miałem obawy co będzie dalej. Na szczęście, kiedy wreszcie przez to przebrniemy, od momentu gdy James trafia już do świata Looney Tunes jest dużo lepiej. Humor całej tunesowej ekipy robi swoje (osobiście jestem fanem kaczora Duffy’ego, ale razem z synami byliśmy zgodni, że największą gwiazdą tutaj jest Babcia). Jest się z czego pośmiać.

Jest też sporo nawiązań do innych produkcji wytwórni Warner Bros, jak Matrix, Batman, Harry Potter czy Mad Max. Moim synom bardzo podało się to jak bohaterowie podróżują do tych różnych światów, żeby zebrać drużynę, a potem mieli zabawę w wypatrywaniu znanych postaci z filmów i bajek wśród publiczności meczu (byli też kosmici z jedynki). Znalazły się także nawiązania do kariery LeBrona i oryginalnego “Space Jam”, co głównie jest ukłonem dla starszych widzów. Pojawia się nawet Michael Jordan…

Mecz to koszykówka w wersji elektronicznej, w której liczy się styl akcji, a nie tylko wrzucenie piłki do obręczy. Ale to też koszykówka w stylu animków, więc mamy oczywiście wygłupy Tunesów. James i jego ekipa grają przeciwko Goon Squad – drużynie złożonej z komputerowych wersji zawodników NBA i zawodniczek WNBA, w której jest także syn LeBrona. Bo motywem przewodnim filmu są relacje ojca z synem. Ładna i prosta historia z morałem.

Jak dobrze wiecie, poza Jamesem w filmie pojawiają się również Anthony Davis, Damian Lillard, Klay Thompson, Diana Taurasi i Nneka Ogwumike. Problem jednak w tym, że to właściwie tylko cameo. To nie są małe rólki jakie grali Charles Barkley, Muggsy Bogues czy Larry Bird. Tutaj oglądamy ich w jednej scenie, która nie wiem czy trwa nawet minutę. Potem występują już wyłącznie w swoich elektronicznych wersjach (w oryginalnej wersji podkładają też głosy). To chyba moje największe rozczarowanie, bo mimo że starałem się nie mieć oczekiwań, liczyłem, że podobnie jak w jedynce, inne gwiazdy koszykówki też wniosą coś do tego filmu. Przecież “Kosmiczny mecz” bez Barkleya nie byłby taki sam. Ale to zupełnie inny film i musimy zadowolić się tylko LeBronem.

Kiedy pojawiły się napisy końcowe miałem bardzo mieszane odczucia. Zaraz dostałem jednak gorące reakcje od młodszej publiczności i okazało się, że oni nie mają większych wątpliwości – super film! Moim synom bardzo się podobało. A przy okazji mogłem zabłysnąć, bo nie jestem jak ten filmowy LeBron, który zmuszą swoje dzieci do koszykówki:) Ostatnio popołudnia i wieczory spędzaliśmy przy Euro i już nie pamiętam kiedy razem oglądaliśmy jakąś koszykówkę (dobrze, że chociaż lubią porzucać do kosza na ogródku). Rok temu włączyłem im “Kosmiczny mecz”, w połowie coś nam przerwało… i później już nie udało mi się namówić ich do dokończenia. Mimo to, teraz byli bardzo entuzjastycznie nastawiani na film z LeBronem i wygląda na to, że “Kosmiczny mecz: Nowa era” trafił do swojego widza. I nie mówię tylko o moich dzieciach, bo w trakcie seansu było słychać z sali entuzjastyczne reakcje i głośne śmiechy.

To nie jest to samo co “Kosmiczny mecz” i raczej nie stanie się takim samym klasykiem, ale nie ma co narzekać, bo to jest “Nowa era”, dla nowej publiczności. Niech oni oceniają występy LeBrona z Królikiem Bugsem.

Poprzedni artykułMiędzy Rondem a Palmą (1001): Jak zatrzymaliśmy Anglię na Wembley
Następny artykułReprezentacja USA przegrała sparing z Australią

8 KOMENTARZE

  1. Też byłem. I zawiodłem się. Mojej 9-letniej córce bardziej spodobał się film, gdyż bardzo lubi Lebrona oraz dawniej miała zajawkę na Harry’ego Pottera do którego jest trochę nawiązań.
    Trochę za mało logiki oraz humoru.
    Na plus występ Notoriousa P.I.G.

    0
  2. A ja się może czepiam, ale nie rozumiem po co taki artykuł nazywać dniówka. To samo tyczy się flesz-newsów. Chcę ktoś napisać recenzję filmu to proszę bardzo, ale co to ma wspólnego z dniówka? Nie widzę tutaj sensu. A sama recenzja fajna, pozdrawiam 😉

    0
  3. Mam 33 lata, nie dorobiłem się dzieci, a na seansie byłem wyłącznie z żoną i… bawiłem się przednio. Wszystko jest kwestią umiejętnego zarządzania oczekiwaniami – nie liczyłem na nic spektakularnego, nie spodziewałem się “klasyka” i usilnie nie zestawiałem tej odsłony z poprzednią, dzięki czemu naprawdę mile zaskoczyłem się konwencją, liczbą niebanalnych gagów, pewnego rodzaju – może i infantylnym, ale jakże uniwersalnym – przesłaniem, etc. Trochę zaskoczył mnie zarzut wobec fabuły, bowiem ta w pierwotnym Space Jam również grała na zerwanym ACL-u (umówmy się, do Kto wrobił Królika Rogera? Kosmiczny Mecz nigdy nie miał podjazdu), ale każdy ma prawo do swoich odczuć. Racją jest natomiast, że scenariusz wyraźnie zyskuje od momentu, w którym LeBron zjawia się w Animkowie. Jedyne, do czego wyraźnie muszę się przyczepić, to ścieżka dźwiękowa: jedynkę poniósł superhit R. Kelly’ego, który stał się nieodzownym elementem obrazu, zaś tutaj twórcy ewidentnie nie stanęli na wysokości zadania i nie pokwapili się o dokooptowanie do tego – głównie rapowego – soundtracku jakiegoś flagowego numeru z prawdziwego zdarzenia.

    0
    • Jedynka, która (mimo całego sentymentu) była filmem słabiutkim, ale na swój sposób uroczym, i który po latach można obejrzeć, momentami przez palce, momentami z nieco udawanym entuzjazmem, miała jednak ten soundtrack, który zrobił robotę i bardzo przedłużył żywotność filmu. Tutaj takich hitów, jak Fly like na eagle, I believe I can fly i Hitem high chyba jednak zabraknie.

      0
  4. Mój najmłodszy dzieciak ma 13 lat, na co dzień gra w klubie, każdego dnia klepie piłkę na ogrodowym boisku.
    Rozmowa z minionego weekendu:
    – Idziemy na Space Jam?
    – Przecież jest na Netflixie. Już oglądałem.
    – Nie ten z Jordanem. W kinach jest już dwójka.
    – Gra Morant?
    – Nie
    – A Trae Young?
    – Nie
    – A Booker?
    – Nie. Gra Lebron.
    – Lebron jest stary.
    – Ale jest najlepszy.
    – Możliwe ale jest stary.

    Gówniarz nie ma za grosz szacunku dla starszych.

    W ramach kompromisu poszliśmy na film Luca od Pixara.
    Polecam.

    0