Diaw opowiada: jak wyglądał jego koniec w Suns i o sezonie Spurs z 2014 roku

4

Phoenix Suns z czasów Steve’a Nasha weszli na niespotykaną do ówczesnych czasów szybkość gry. Trener Mike D’Antoni zrewolucjonizował spojrzenie na atak w koszykówce, a jego Suns płynęli. Kiedy było dobrze, wszystko szło znakomicie, ale jak już się popsuło, to całkowicie. Boris Diaw, członek drużyny Suns w latach 2005-2008, był ostatnio gościem w podcaście “Real Ones”, którego prowadzącymi są Logan Murdock i Raja Bell.

Bell i Diaw grali razem w Suns, a następnie zostali w grudniu 2008 roku oddani do Charlotte Bobcats. Mówi się, że główną przyczyną takiego obrotu sytuacji była słaba postawa Bella na początku sezonu pod wodzą nowego szkoleniowca, Terry’ego Portera.

Muszę to otwarcie powiedzieć – wytransferowali mnie przez Raję. Mike odszedł do Nowego Jorku i zdawaliśmy sobie sprawę, że przyjdzie ktoś nowy, chcieliśmy grać lepiej w obronie. W ofensywie myślałem, że damy radę, bo został ten sam asystent trenera, a przecież w przeszłości byliśmy zespołem z najlepszym atakiem w lidze.

Mogłoby się wydawać, że to naturalna sprawa – w końcu nie chcesz budować czegoś od nowa skoro wiesz, że poprzednie rozwiązania raczej się sprawdzały. Jednak nie taki pomysł miał nowy szkoleniowiec – zmieniono wszystkie zagrywki, a samego Nasha zaczęto wykorzystywać w kompletnie inny sposób.

Musieliśmy grać z Shaqiem, co również było pewną nowością. Inaczej gra się z tak dużym facetem w środku. Wszystko, za co byliśmy przez ostatnie trzy lata cenieni zatrzymało się. Stało się to z dnia na dzień. Nie było ruchu bez piłki. Steve z poziomu MVP spadł tak nisko, że nie zagrał nawet w Meczu Gwiazd. Wtedy wiesz, że coś jest nie tak.

Bell zdawał sobie sprawę, że znacząco obniżył loty, bał się o swoją przyszłość. Takim myśleniem zaraził również Diawa – Francuz także nie mógł zaliczyć startu sezonu 2008-09 do udanych. Z tym okresem wiąże się kolejna historyjka, którą przytacza Diaw.

Gramy w Minnesocie, do końca meczu pozostało jakieś sześć minut. Dostałem piłkę na czystej pozycji, więc spróbowałem rzucić zza łuku. Spudłowałem. Nagle trener na mnie naskakuje – krzyczy, że nie powinienem oddawać takich rzutów. Później, już na treningu, podchodzę do niego i pytam o co mu chodzi, w końcu trójka z otwartej to dobry rzut. Odpowiedział, że nie mam racji, że to zły rzut. Miałem mętlik w głowie – jeśli mówisz mi, że to zła próba, to ja już nie wiem, jak gra się w koszykówkę. Nie mogę podjąć żadnej decyzji. Zatem postanowiłem, że nie oddam żadnego rzutu.

Francuz jak zapowiedział, tak zrobił. W kolejnym meczu miał dogodne pozycje do rzutów, czasem były to nawet layupy, ale on i tak postanowił nawet nie próbować. To nie było tak, że miał mało okazji – on je sobie stwarzał, wypracowywał samemu, ale na końcu i tak odrzucał piłkę na obwód. Zrobił to tylko raz, ale dobitnie pokazał, że nie zgadza się na takie traktowanie. Następne było spotkanie w Los Angeles, ciekawe miejsce do życia i spędzania wolnego czasu.

Wyszedłem z przyjaciółmi na obiad, ale zostawiłem telefon w hotelu. Kiedy wróciłem zobaczyłem Raję, który nerwowo chodzi.
– Hej, co tam? – spytałem.
– Czyli jeszcze nie słyszałeś – odparł Raja.
– Nie, co się stało? Nie wziąłem telefonu…
– Wytransferowali mnie.
Nie mogłem w to uwierzyć, powiedziałem mu, że bardzo mi przykro. Później powiedział mi, że idzie do Charlotte, więc to też nie było super. Wtedy dodał, że ja jestem również częścią tej wymiany.

W końcu nieszczęścia chodzą parami. Z jednej strony na pewno nie jest miłym uczuciem wytransferowanie do innego zespołu, ale gdy “robisz to” z dobrym kumplem, to jakoś ci raźniej. Ponadto Diaw i Bell opuszczali naprawdę solidny projekt, aby spróbować sił w miejscu, które cały czas próbowało zostać solidnym ośrodkiem na mapie NBA, więc tym bardziej fakt, że wędrowali tam we dwóch, bardzo im pomógł.

Diaw grał później w San Antonio Spurs, gdzie stał się członkiem jednej z najlepszych drużyn ostatnich dwudziestu lat, a może nawet i lepiej. Ekipa z Teksasu musiała wtedy rywalizować m.in. z Miami Heat, którzy mieli w swoim składzie LeBrona Jamesa, Dwyane’a Wade’a i Chrisa Bosha. Jaka zatem była pierwsza seria pomiędzy tymi ekipami?

Świetna rywalizacja. Wydaje mi się, że było to starcie dwóch kompletnie różnych styli gry. Oni mieli zdecydowanie więcej talentu, ale to nasza zespołowa gra sprawiała, że jakoś to się wyrównywało. Byliśmy kilka sekund od wygrania mistrzostwa. Wszyscy myśleli, że pierścienie są już nasze, nawet Miami. Zaważyła jedna zbiórka ofensywna. Gdyby jej nie było, to Ray Allen nie mógłby wykonać swojego rzutu.

Oczywiście nie można zwalać wszystkiego na jedną akcję, choć niektórzy mogą to w ten sposób tłumaczyć. Jednak Spurs powinni byli zapewnić sobie mistrzostwo kilka posiadań wcześniej. To napędzało ich w kolejnych rozgrywkach. Jak jednak wyglądały kolejne dni Spurs po pamiętnej porażce w meczu nr 6?

Pop powiedział – wygrana czy przegrana, musimy coś zjeść. Poszliśmy więc do restauracji. Mieliśmy drużynowy obiad, w trakcie którego powiedzieliśmy sobie, że porażka w ostatnim spotkaniu nie wymazuje tego, jak dobry był to dla nas sezon. Nastroje nie były najlepsze, ale nic z tym nie można zrobić, życie toczy się dalej.

Jak jednak Spurs przygotowali się do kolejnego sezonu i skąd wzięli to skupienie na celu, które doprowadziło ich ostatecznie do sukcesu?

To było szalone, a zaczęło się od obozu treningowego, kiedy to obejrzeliśmy drugą połowę meczu numer sześć. Przydarzył nam się błąd w końcówce, ale wcześniejsze pomyłki w ogóle doprowadziły do takiej sytuacji. Pop pokazał nam wszystkie niuanse – źle postawiona zasłona, fatalne zastawienie przy zbiórce. Wszystkie te detale sprowadziły nas do tego, że ostatecznie przegraliśmy. Ten mecz napędzał nas przez całe kolejne rozgrywki.

Spurs chcieli pokonać Heat za wszelką ceną. Z pomocą przyszła im ich hala, kiedy w trakcie meczu numer jeden Finałów z 2014 roku było tak gorąco, że LeBron nie był w stanie normalnie funkcjonować. łapały go skurcze, zmagał się z przegrzaniem organizmu. Oczywiście, że warunki dla wszystkich były takie same, ale Spurs byli przyzwyczajeni do gry w takim ukropie.

Nie zrobiliśmy tego specjalnie, choć słyszałem plotki, że w szatni gości był ukryty wąż. Nie było łatwo, ale my graliśmy już w takich warunkach. Musisz pić dużo wody.

Jak jednak Francuzowi udawało się w całkiem dobry sposób powstrzymywać LBJ-a?

To był wysiłek drużynowy. Choć wydaje mi się, że nie byłbym w stanie przykryć go w taki sam sposób teraz, jak w tamtych Finałach. Jest dużo lepszym zawodnikiem. Wtedy jego rzut nie był aż tak pewny. Byłem duży, mogłem kryć go bliżej kosza. Przy okazji byłem nawet szybki. Za wszelką cenę nie mogłem mu pozwolić na mijanie mnie. Tak długo jak oddawał rzuty z wyskoku byłem zadowolony. Teraz potrafi rzucać, więc byłoby to dużo bardziej wymagające.

Poniżej pełny odcinek podcastu. Diaw opowiada w nim również o podróżach katamaranem, nieco więcej o pobycie w Charlotte, grze z Timem Duncanem, Tonym Parkerem i Kawhim Leonardem. Ale też o kilku innych rzeczach.

Poprzedni artykułWeekendówka: Były gracz, kolega LeBrona, GM Suns, człowiek od wygrywania
Następny artykułWake-Up: Frustracja w Lakers, coraz mniej czasu dla Nets i Bucks

4 KOMENTARZE