Obserwacje (26): Zdrowie rozdaje karty

1
fot. newspix.pl

Już za kilkanaście dni będziemy mocniej trzymać kciuki za brak poważnych kontuzji, które wypaczą na przykład wyrównaną na Wschodzie walkę o miejsce w playoffach i turnieju play-in. Zdążyliśmy przywyknąć do takiego obrotu spraw: oto zdrowie determinuje, zdrowie pozwala nagradzać brawami zespoły zdesperowane (moich Blazers), filtrować też te, które dość szybko wypisały się z wyścigu (jeszcze czyjaś Minnesota i już nikogo Houston), ignorować tych wielkich (Lakers) i tych w ostatnim czasie mniejszych (Boston). Samo jednak zdrowie graczy nie generuje ani też zbytnio nie przeszkadza generować przychodu, więc karuzela kręci się dalej. Nawet 40 razy w ciągu 68 dni.

*

Tacy, dajmy na to, Brooklyn Nets (22-13) właśnie w kontekście zdrowotnym dokonali arcyważnej rzeczy. Sprowadzając Jamesa Hardena zyskali względny spokój.

Kevin Durant nie gra od pewnego czasu, na pewno przyszłe dwa tygodnie spędzi na rehabilitacji ścięgna udowego. Tymczasem duet Harden-Irving wygrywa mecze, bo wbrew oczekiwaniom dwa trudne według internetu charaktery doszły do porozumienia – czyli w dyskursie o efektywności najnowszej Wielkiej Trójki zabrakło po prostu wiary wręcz uwłaczającej tym najwspanialszym debatom o świadomości brodacza i chłopca z kijem.

Nets, James Harden w roli point-guarda (w roli dla siebie naturalnej) i Kyrie Irving w roli shooting-guarda (w roli sprzyjającej) nie przegrali jeszcze meczu (w nocy nie grał ten drugi). Co robić – wszyscy wiedzą. Tak to się ułożyło, że wolnym elektronem w ataku został… Bruce Brown, który lada moment stanie się patronem nowej pozycji. Ale cofając się dalej, do połowy stycznia: Nets wygrali 15 z 22 meczów, zdobywając 120 punktów na 100 posiadań (1. atak w NBA). Problematyczna obrona taką pozostanie, natomiast jeśli w tej lidze można mieć wszystko, to warto wiedzieć, że jeszcze nie teraz, ale też rozumieć co konkretnie. I na Brooklynie rozumie się coraz więcej.

*

Nieco na wyrost siłą mas wpychany do Top3 wyścigu po MVP sezonu Damian Lillard ma mniej szczęścia. Na dodatek jego ciało wysyła coraz głośniejszy sygnał ostrzegawczy, że w pojedynkę długo tak nie pociągnie.

Symptomatyczne dla samotności, której do niedawna efektywnie przeciwstawiał się kolektyw, były te wszystkie posiadania w meczu przeciwko Los Angeles Lakers, w których pozostali gracze Portland Trail Blazers (18-14) zaprezentowali faktyczną sumą talentów kiedy przychodzi co do czego. 35% z gry i 25% za 3, 11 strat i 12 asyst wszystkich poza Lillardem – linijka wprost do przygnębiającej gabloty, na którą składają się np. cztery ostatnie mecze, w których Blazers byli gorsi od rywali aż o 16 punktów na 100 posiadań. Limit, uwaga, szczęścia dobiega końca? Przynajmniej we wtorek dojdzie do ponownej oceny zdrowia Jusufa Nurkicia i Christiana Jamesa McColluma, dla którego było to już trzecie pęknięcie kości w stopie, więc może data powrotu któregokolwiek z nich zarysuje jakąś, jakąkolwiek strukturę.

*

Nie tylko zdrowie fizyczne jest ważne. Po tym jak Rick Barry, sugerując się spadkiem produkcji statystyk rzutowych, określił Draymonda Greena „liability”, można Barry’ego dodać do grona starych głąbów, którzy nie oglądają meczów. Owszem, w przypadku Greena tutaj dokonał się oczywisty regres, także fizyczny, jednak nie mówi się takich rzeczy posiłkując się najwęższym z wąskich kontekstów.

Ten prawidłowy zaś jest taki, że do spółki ze Stevem Kerrem, Green dokonał rewitalizacji swojej gry. Golden State Warriors (19-15) grają w kratkę, jest jednak Green koszykarzem nieco innym. Częściej rozgrywa w ruchu. Wciąż go bardzo dużo w high-post i wysoko na skrzydłach, ale wspomniany ruch nie pochodzi już wyłącznie z limitowanych posiadań z Currym na piłce w pick-and-rollu na szczycie i pod linią środkową. Na to zresztą też należało odpowiedzieć, bo od początku sezonu agresywna obrona rywali zwyczajnie nie dziwi, a dokładniej to dziwi jej brak w pierwszych kwartach albo w tych momentach, w których Curry i Green wspólnie wchodzą na parkiet.

Istotne jest to, że obrona tak grającego Greena zaczyna się na obronie partnerów, czyli: odbierającego coraz więcej piłek w hand-offach Stephena Curry’ego, grającego świetny luty na 20 punktów i 40% za trzy Kelly’ego Oubre oraz całej masy ścinających graczy, dla których Green jest nie tylko podającym, ale także screenerem. Akcje znane nam sprzed lat: ustawiony na prawym bloku Green podaje do ścinającego przez linię rzutów wolnych Klaya Thompsona, to akcje wymagające precyzji. A jeśli precyzji to i czasu.

I właśnie czas kształtowania się trwa, zamykając fazę pierwszą, zapoznawczą, w której coraz częściej widzimy akcje Draymonda-w-ruchu ze stawiającym zasłonę Currym.

Z 10 ostatnich meczów Warriors wygrali 7 generując czwarty najlepszy NetRating, oczekiwaną obronę na elitarnym poziomie (tracą 105 punktów na 100 posiadań, 1. miejsce w NBA) i przeciętny, aczkolwiek dla tej grupy dobry atak (zdobywają 112 punktów na 100 posiadań, 16. miejsce w NBA). Paradoksalnie robi się cieplej na sercu, kiedy Warriors znowu rozwiązują koszykówkę. Nawet w zdecydowanie mniejszym, mniej inwazyjnym, stopniu.

*

W przeciwieństwie do Golden State, gdzie umysły pracują lepiej, jest jeszcze kilka miejsc, z których wyjechały głowy, a nawet głowy i ciała. Sacramento Kings (13-20) przegrali 9 z ostatnich 10 meczów.

Seria poprzedzona 7 zwycięstwami w 8 spotkaniach jest na swój sposób szczególna, ponieważ pozwala nam kategorycznie stwierdzić, że w Sacramento istnieje problem natury treningowej. Tam się po prostu pewnych rzeczy nagminnie zapomina. A to rotacji w obronie, a to boxoutów pod własną deską, a to closeoutów. A to brakuje komunikacji ze strony wysokiego albo De’Aaron Fox raz po razie idzie w ciemno na zasłonie, Marvin Bagley konsekwentnie nie rozumie tych posiadań, w których pełni zadania obrońcy obręczy, natomiast Buddy Hield rzadko popisuje się timingiem w obronie akcji off-screen. Słowem: bałagan.

Coś się stało, że ten brak synergii pomiędzy koszykarzami (i trenerem), którzy jeszcze niedawno wygrywali mecze, tak łatwo zdominował stronę absolutnie pozytywną, pewnie najświetniejsze momenty Sac-Town w tym sezonie. Nic dziwnego, że pojawiają się coraz odważniejsze raporty zaświadczające o tym, że tym razem Luke Walton to na pewno, bez dwóch zdań, bezapelacyjnie nie to. Czyli punkt wyjścia został zaliczony dwukrotnie.

*

Kanałowe leczenie zęba i skradziona tożsamość – to do 25 lutego były highlighty tygodnia Brada Stevensa. Jego Boston Celtics (16-17) jeszcze trochę poczekają na Marcusa Smarta, a 32 punkty Kemby Walkera przeciwko Indianie naiwnie zwiastują odwrócenie kierunku, w którym zmierza kariera następcy Isaiah Thomasa i Kyriego Irvinga. Jako że życzymy najlepszego, żeby zwyżkująca intensywność gry okazała się garnkiem złota a nie kryptonitem, podsuwamy Bostonowi pomysł przynajmniej rozsądny: Kemba i limitowane minuty.

Nie powinni się długo zastanawiać. Opuszczanie back-2-backów to jedno, ale zejście z 32 minut w lutym do 25-27 minut gry na mecz? Trzymanie gracza w ściśle określonym przedziale nieraz okazywało się słuszną taktyką. Trzeba także pamiętać o tym, że Boston Celtics wybiegają w przyszłość. W długim okresie najważniejsza będzie reakcja przed i po ostatnim roku kontraktu Walkera – opcja gracza na sezon 2022/23. W krótkim – tegoroczne playoffy. Jak ważny dla tego zespołu jest po prostu punktujący guard – widzieliśmy w Orlando. Jak dużo Celtics zawierzają rzutom po koźle – wiemy od lat. Zdrowy Kemba jest mantrą, której trzeba pomóc. Zwłaszcza, że okoliczności są raczej sprzyjające. Wypłaszczenie na miejscach 3-8 jeszcze trochę potrwa. No i realizuje się wielki plan Danny’ego Ainge’a.

Celtics mają dwóch koszykarzy Alpha: grających na wysokim USAGE’u, w okolicach 30%, skrzydłowych. Jaylen Brown i Jayson Tatum nareszcie wspólnie zagrają w Meczu Gwiazd, mogą skończyć w piątkach All-NBA, a wszystko to poprzedzone zostało już pierwszą częścią sezonu na 25 punktów każdy, 49% z gry Browna, odpowiednio 38.5% i 37% za trzy, ale też z przeciętną efektywnością w pick-and-rollu – 0.91 PPP i 0.92 PPP – w którym obydwaj napotykają problemy typowe dla heliocentrycznego ataku operującego w środowisku m.in. przeciętnie szerokim (33 rzuty za 3 dają im dopiero 21. miejsce w NBA). A są to: wahająca się jakość role-playerów, która powoduje osłabienie skrupulatnego ustawienia graczy poza piłką, skutek kontuzji Smarta i przewlekłych kłopotów Walkera, czasami podejrzany spacing w najwyższych ustawieniach mimo bardzo dobrej formy na dystansie Daniela Theisa i Granta Williamsa. Czyli więcej niż detale. Ba: bezpośrednie, wewnętrzne, zagrożenie dla ofensywnej filozofii Brada Stevensa.

Jeżeli ten zespół, a w zasadzie czterech najważniejszych graczy, ma straszyć tzw. drop coverage kontrkandydatów do gry w Finałach Konferencji Wschodniej, ale też regularnie uciekać podwojeniom, to lepszy na piłce Brown i będący ostatnio w dołku Tatum muszą pod nieobecność swojego Kemby wznosić się nieco wyżej utrzymując dotychczasowe minuty i nie tylko zwiększając USAGE, czyli na dobrą sprawę pewien symbol po prostu przejęcia zespołu i prowadzenia gry na dwóch dyrygentów. Minusem, moim zdaniem intrygującej perspektywy, jest wiek, a co za tym idzie: brak doświadczenia i wysokie ryzyko. Plusem – wymagające przetarcie przed playoffami.

Poprzedni artykułWake-Up: 40 Cunninghama, Mavericks pokazali coś na Brooklynie
Następny artykuł5 na 5: Trade Deadline i Mecz Gwiazd

1 KOMENTARZ