Sitarz: Cavaliers znowu zaczynają od nowa

0
fot. AP Photo

Andre Drummond prawdopodobnie podejmie opcję gracza na przyszły sezon. W takim razie Cleveland Cavaliers będą płacić 109 milionów dolarów za zespół złożony z Drummonda, Kevina Love’a, Larry’ego Nance’a, Dante Exuma, Cediego Osmana, Dariusa Garlanda, Colina Sextona, Dylana Windlera, Kevina Portera i Alfonzo McKinniego.

Nie ma już w Cleveland Johna Beileina, który zostawił po sobie wrażenie, jakiego stara trenerska gwardia, i to koszykówki akademickiej, chciałaby uniknąć stykając się z NBA. Trwa na stanowisku generalnego menedżera Koby Altman, Dan Gilbert czuje się na tyle dobrze, że wrócił do pracy, a J.B. Bickerstaff, dotychczas jeden z najlepiej opłacanych asystentów, ponownie został pierwszym trenerem.

Dniówka: NBA wraca po ASW. Cavs już bez Beileina. Nowi gracze w Rockets i Clippers

Momentalnie nasuwa się pytanie, czy możemy już teraz mówić o błędzie, jakim będzie rozpoczęcie przyszłego sezonu z Bickerstaffem w roli head-coacha? Według źródeł jeszcze latem ubiegłego roku nie był w oczach zarządu gotowy do objęcia posady trenera, którego głównym zadaniem miał być rozwój młodych zawodników. Ale czasy zmieniły się szybko. Zadania tym bardziej. Pojawiła się możliwość rozwoju i stworzenia z Cavs zespołu, który gra na miarę talentu – a ten niewątpliwie jest w osobach przynajmniej sześciu – który należy wyciągnąć na wierzch. W tym przypadku mowa o pozytywnej, póki co głęboko ukrytej, esencji. Czy J.B. Bickerstaff, oprócz tego, że bez wątpienia potrafi się ustawić, będzie dobry w wyciąganiu… czegokolwiek?

Bo nie tyle co będzie rozwijał duet guardów niemiłosiernie ogrywanych w obronie (a więc rzecz, która pierwotnie posadziła go obok Beileina), ale łączył ich z weteranami, którzy z całą pewnością uważają się za liderów zespołu. Oto są: Kevin Love i tym bardziej Andre Drummond, jako opcje 1A i 1B, i oto jest ich historia wygrywania, czy też bycia częścią kultury wygrywającej: w roli opcji trzeciej – to K-Love, i nigdy – to Andre Drummond.

Niezależnie od rekordu, nawyki, które tworzymy i te nawyki wraz z postępem, umiejętnościami i talentem, są źródłem zwycięstw. Staramy się zbudować coś długotrwałego. – J.B. Bickerstaff

Co zmieniło się przez pół roku, że J.B. Bickerstaff dostał awans? Czy nastąpił postęp w warsztacie trenera, zwiększyła się wiara zarządu czy może znowu nie doszło do konsensusu i została podjęta decyzja pochopna? Czy to ruch naiwny, dokładnie ten typ ruchów, którymi chce się wyprzedzić resztę stawki, pokazać to, jak mądrym się jest, czy może ruch nareszcie przemyślany, bo Bickerstaff jest faktycznie gotowy? Czy potrafią w Cleveland coś więcej niż losowe zarządzanie organizacją i przede wszystkim zespołem, który na papierze nie wygląda najgorzej? Czy wybrano odpowiednią osobę? I to osobę, która sprosta następującym zadaniom: po pierwsze wykorzysta talent najważniejszych graczy, po drugie znajdzie jedną rzecz, w której zespół będzie dobry (i nie będzie to przegrywanie), i po trzecie sprawi, że następny sezon nie będzie kopią trwającego?

Na pewno Bickerstaff jest bliższy pokoleniu nie tylko dwudziestoparolatków, ale też pokoleniu 31-letniego Love’a. Na pewno lepiej rozumie koszykówkę NBA – inną dyscyplinę niż ta grana na uniwersytetach, w Europie i w Polsce – tym samym lepiej rozumie cel treningów, a przede wszystkim mentalność młodych profesjonalistów i dopuszcza istnienie innych poglądów na koszykówkę, z czym Beilein raczej nie potrafił się pogodzić. W metody treningowe poprzedniego trenera nie będziemy wnikać, chociaż cel Beileina był sam w sobie celem prawidłowym: nauczyć graczy szacunku do gry i błędy poddawać korekcie. Wątpliwości, a nawet niechęć, budzą natomiast sposoby jakich używał: między innymi sprawa „thugs”, pomysł treningu w Boże Narodzenie, skomplikowane sesje wideo, niejasne i wielorakie instrukcje. Dzisiaj nie wystarczy być nauczycielem, „wyłącznie trenerem koszykówki”, doskonale panować nad taktyką, zarządzać grupą przy pomocy gry w najczystszej jej postaci, budzić szacunek, wzbudzać strach i poprzez strach zarządzać. Dzisiejsza NBA to popis symplifikacji (na parkiecie), wzajemnego szacunku (wszędzie), i nawiązywania relacji (poza nim, co przekłada się na parkiet). John Beilein tego nie rozumiał.

Przy czym wcale nie chodzi o to, że młodzi gracze byli soft albo rozkapryszeni – to słuszna konkluzja bazując na dostępnej wiedzy (chociaż wydawanie wyroków kto burak, kto głąb, kto cham, to w gruncie rzeczy strzelanie na pół-oślep). Ale jak to jest, że w takim Memphis można, w takim Phoenix można przynajmniej nieźle rozpocząć, czy w Atlancie i Minnesocie przynajmniej budować? Przecież i tam stężenie młodego ego nie wydaje się być mniejsze niż to w Cleveland.

Nie mogli jednak Cavs zrobić pierwszego kroku, wpisać się w schemat, i nie budzić wątpliwość. Zatrudnili młodego trenera o opinii raczej niepochlebnej, którego zaletą jest… metryka, dołączając go do młodego generalnego menedżera o opinii dołującej. Mimo to: w kroku drugim ci ludzie powinni pokazać, że są tych czasów świadomi – przynajmniej. W kroku trzecim powinna przyjść ekscytacja – będzie trudno. W czwartym zwycięstwa – to wydaje się niemożliwe. O krokach następnych, czy też o krokach w międzyczasie, czyli o zmianach na górze gór, nie warto pisać, gdyż właścicielstwo póki co nie zamierza ustąpić i od lat jawi się jako przepełnione dysfunkcją równając do poziomu nowojorskich Knicks.

Czy przynajmniej stworzono dość kompatybilną grupę? Jest 40-letni trener bogaty w doświadczenie, bo od 2004 roku zasiada na trenerskich ławkach. Jest stabilny skład, bo skład na sezon 2020-21 znany na długo przed rozpoczęciem obozów treningowych. Skład z dwoma dobrymi wysokimi, z nieopierzoną dwójką guardów, z całkiem solidnym skrzydłowym, z chorobliwym backupem na pozycjach niskich (Exum) i wysokich (Nance), z dwójką debiutantów, którzy do tej pory pokazali niezłe fragmenty (Kevin Porter) albo nic (Dylan Windler), jest kilka wolnych miejsc w składzie. Jest czym grać i to grać dobrze, grać z niewielką liczbą błędów, które zwykle wykańczają zespoły ze środka tabeli. A to wydaje się maksymalny pułap Cavs i to Cavs dobrze na parkiecie zarządzanych.

Próba tego jak będą wyglądać pod Bickerstaffem nie będzie duża. To raz. Dwa: w tym sezonie nie dojdzie do wielu zmian w systemie. Można mieć obawy czy pewne sprawy zostaną uproszczone, bo ktoś z czegoś będzie musiał zrezygnować; np. czy wysocy będą częściej wykorzystywani na zasłonach dla niskich lub czy będą kontynuować grę na łokciach, na hand-offach i na bloku. Bez dwóch zdań wyjściem do nowego sezonu powinna być decyzja: na kim opieram zespół? Na niskich czy na wysokich? Co gwarantuje mi większą liczbę zwycięstw? Niscy czy wysocy? Sexton i Garland? Love i Drummond? Czy moi gracze mogą stworzyć dobry kwartet, który na początku nie będzie sobie zbytnio wchodził w drogę, a później się zazębi?

Odpowiedzialność biorę na siebie, ponieważ jestem liderem tego zespołu. – Darius Garland

Niscy nie oddadzą rzutów, bo na dobrą sprawę to one trzymają ich w grze – Sexton gra dobry sezon pod względem rzucania i trafiania (19 punktów, 46% z gry, 36% za trzy), Garland gra sezon typowy dla debiutanta. Podobnie jest z wartością wysokich – to atak trzyma ich na parkiecie. Natomiast interesujące na dzisiaj oraz w perspektywie dalszej kariery Andre Drummonda jest to, ile zobaczymy w nim plusowego obrońcy w okolicach obręczy. Bo wiedząc, że na 90% środkowy zostanie w Cleveland, trzeba budować coś co będzie mieć sens. Problem w tym, że ten sens trzeba odkryć. Trzeba tak połączyć najlepsze umiejętności przynajmniej czterech graczy, co wiąże się z rezygnacją z forsowanych elementów gry, żeby Cavaliers mieli sens strukturalny. Dla dobra zespołu, co w ogóle jest kluczową sprawą, nie wspominając o tym, że warto wprowadzić gracza wybranego z wysokim numerem draftu do pozytywnego środowiska.

To nie do końca oznacza zmiany w warsztacie trenerskim Bickerstaffa. Przez połowę poprzedniego sezonu, do momentu wymiany Marca Gasola, jego Memphis Grizzlies grali w najwolniejszym tempie, grali przez post-ups, oddawali 29 rzutów za trzy punkty (dolne rejony ligi) i bardzo dobrze bronili tracąc 108 punktów na 100 posiadań. To była 9. obrona całego sezonu. Przed All-Star Game mieli 7. najlepszą. Po nim dopiero 19.

Jak w Memphis tak i w Cleveland będzie Bickerstaff cenił wysiłek fizyczny, wszystko co kojarzy się z legendarnym grit-and-grindem, będzie przywiązywał do obrony nie mniejszą uwagę niż John Beilein. Jednak Cavs zostali tak skonstruowani przez Kobiego Altmana, że pewnych poziomów w obronie oraz w ataku nie przeskoczą. Porównania do bigballu Clippers sprzed lat nie mają sensu. Nie ma też co odnosić tego zespołu pod kątem równowagi jaką Cavs osiągali podczas czterech ostatnich sezonów LeBrona pomiędzy smallballem, a bigballem. Ich przeznaczeniem jest wysoka, wolna gra. Nie może być inaczej mając w składzie Larry’ego Nance’a, Kevina Love’a (to w tym sezonie najrówniejszy obrońca zespołu, a może nawet najlepszy) i Andre Drummonda, mając dwóch dominujących piłkę guardów, którzy potrzebują sporo czasu na podjęcie dobrej decyzji (co tyczy się także Cediego Osmana) i w dużej mierze odpowiadają za najgorszy atak ligi pod względem kreowania punktów i dbania o piłkę – stosunek asyst do strat wynosi 1.35.

Już wiemy, że wysoko oznacza połączenie Love-Drummond. Natomiast dlaczego Bickerstaff eksperymentuje z dwójką Drummond-Thompson, która w 11 minut wspólnej gry jest minus-95.7 na 100 posiadań? Przecież nie musi Bickerstaff usilnie poszukiwać tożsamości, bo ma ją przed sobą. Zawartą w ustawieniu 4-1. Uproszczając: trzeba teraz tak prowadzić zespół, żeby mało kto potrafił przegonić najlepsze piątki jeszcze w pierwszej połowie, czy nawet w pierwszej kwarcie. Czyli w gruncie rzeczy należy zmienić, a raczej usprawnić to, co istniało w obrębie głównej myśli… Johna Beileina. I to zadanie dla Bickerstaffa. I należy się obawiać, że nie podoła.

Ale są to problemy i zagadki sezonu następnego, w którym ocenimy na co to wszystko było dość unikalnej organizacji, nie potrafiącej odciąć się od czasów bez LeBrona Jamesa – czasów najgorszych. Póki co w tym roku przejaw odwagi i „nowego” został pokazany już w pierwszym meczu Bickerstaffa. Love i Drummond nie grali w czwartej kwarcie spotkania w Waszyngtonie, którą Cavs wygrali 11 punktami. Na ile można to traktować jako sygnał (wysłany zwłaszcza w stronę Drummonda, który zaczyna grać w sposób wykraczający poza umiejętności), a na ile to po prostu decyzja wynikająca z przebiegu meczu? Czas pokaże. Czy w ten sposób Bickerstaff straci szatnię? No, to byłaby parodia funkcjonowania w grupie, wiążąca się z m.in. wstępnym skreśleniem wchodzących do NBA koszykarzy oraz weteranów.

A więc mamy nowe rozdanie, które jest obarczoną wątpliwościami szansą dla organizacji i dla indywidualności. Przede wszystkim dla Kevina Love’a, ażeby w przyszłym sezonie przyciągnąć lepszą ofertę niż spadające umowy Bazemore’a i Whiteside’a – czyli przyciągnąć wybór w pierwszej rundzie. Z kolei Drummond, który od października będzie walczył o ostatnie duże pieniądze w karierze, musi coraz szybciej uciekać przed warunkami w jakich przyszło mu grać (o kolejnym przemodelowaniu gry, co dla dobra gracza powinno się wydarzyć, napiszemy gdy Cavs przestaną być tematem dla masochistów; możemy nie zdążyć). NBA zjada centrów, którzy na siódmym metrze „zaledwie” stawiają zasłony, grają hand-offy i generują prawie 4 straty na mecz (w 4 meczach w Cavs to ponad 5!), a w obronie… no Drummond jest plusowy, ale czy jest w nim wartość nie tylko Top10 obrońcy na pozycji numer pięć, ale obrońcy z Lovem, Sextonem i Garlandem obok? Kto wie. Na pewno dobry trener, mądry management i rozsądny właściciel.

Poprzedni artykułWake-Up: Giannis znowu przeszedł się po Sixers, Clippers słabi z Kings, pożegnanie Wade’a
Następny artykułWake-Up: Lakers i Celtics grali mecz sezonu, 53 punkty Beala, mecz kariery McColluma