Dniówka: Afera Joe Smitha

4
fot. YouTube

Tampering to jedno ze słów-kluczy tegorocznej wolnej agentury (ang. to tamper – manipulować, naruszać, ingerować). Chodzi oczywiście o zasady dotyczące nielegalnego kontaktu zespołu z zawodnikiem będącym na umowie z inną drużyną. Bo przed pierwszym lipca, a teraz 30 czerwca, zanim zawodnik stanie się wolnym agentem, jakiekolwiek rozmowy są zabronione. To jednak tylko teoria, o czym wszyscy wiedzą on dawna, a co świetnie pokazał start tegorocznej wolnej agentury. Właściwie falstart, ponieważ jeszcze przed otwarciem okienka dostawiliśmy kolejne doniesienia o uzgodnionych już porozumieniach. Umowa była już ustalona, mimo że jeszcze obie strony nie mogły negocjować.

NBA przymykała oko na tego typu tampering w czerwcu, ale teraz musi coś z tym zrobić, bo nie może być tak, że drużyny omijają ustalone reguły i nikt nie ponosi za to konsekwencji. Tym bardziej, że stało się to dużym tematem w mediach, wpływając negatywnie na wizerunek ligi. NBA jednak nie jest w stanie tego kontrolować. Zwłaszcza, że kontakt między zawodnikami nie jest zakazany, więc Kawhi Leonard mógł swobodnie przekonywać PG, żeby razem przenieśli się do LA Clippers, wyręczając w ten sposób LA Clippers. Do tego nikt nie może się przyczepić. Ale już Clippers zostali ukarani ($50 tysięcy) gdy Doc Rivers publicznie komplementował Leonarda jeszcze gdy grał on w koszulce Toronto Raptors. Jakby to rzeczywiście mogło mieć wpływ na zrekrutowanie Kawhia.

Jedyne co NBA robi, to próby utrzymywania pozorów, że pilnuje tamperingu. Karani są tylko ci, którzy za bardzo się wychylają. Jak Los Angeles Lakers, którzy dwa lata temu musieli zapłacić pół miliona dolarów kary, ponieważ doszukano się nielegalnego kontaktu Roba Pelinki z agentem Paula George’a. Stało się to jednak dopiero po zgłoszeniu przez Indianę Pacers podejrzenia przekroczenia zasad i po tym jak NBA już wcześniej ostrzegła Lakers, gdy Magic Johnson publicznie odnosił się do spekulacji o przyszłości PG. Wręcz prosili się o to, żeby NBA zwróciła na nich uwagę, dlatego musieli zostać ukarani. Ta kara miała być też sygnałem, który miał odstraszyć pozostałe drużyny od tamperingu, ale tegoroczny offseason dobitnie pokazał, jak bardzo wszyscy nie przejmują się tymi zasadami.

We władzach ligi trwają dyskusje, co teraz zrobić z tym problemem. Czy zrezygnować z niedziałających zasad, czy może wprowadzić wyższe kary? Niektórzy uważają, że na przykład odbieranie picków w drafcie byłoby skutecznym straszakiem. Tylko najpierw trzeba by udowodnić tampering, co jest niezwykle trudne. Zobaczymy co wymyśli Adam Silver.

Przy okazji pomyślałem, że warto przypomnieć aferę sprzed prawie 20 lat, gdy David Stern surowo, dla przykładu ukarał Minnesotę Timberwolves. W tamtym przypadku nie chodziło o nielegalny kontakt, ale nielegalne porozumienie zawarte ‘pod stołem’ z Joe Smithem, co także mieści się w ramach zasad dotyczących tamperingu.


Joe Smith został wybrany z pierwszym numerem draftu 1995 przez Golden State Warriors. Przyszedł do NBA razem z takimi zawodnikami jak Kevin Garnett, Rasheed Wallace, Jerry Stackhouse czy Damon Stoudamire. Początki były całkiem obiecujące. W swoim debiutanckim sezonie Smith był drugim strzelcem drużyny grając u boku Latrella Sprewella, Tima Hardaway’a i Chrisa Mullina. Został też wybrany do pierwszej All-Rookie Team. W drugim roku poprawił swoją średnią do 18.7 punktów, ale już w trakcie trzeciego sezonu Warriors przehandlowali go do Philadelphii 76ers. Nie dogadali się w sprawie przedłużenia kontraktu. Joe chciał wejść w wolną agenturę, dlatego uznali, że muszą go oddać, żeby nie stracić za nic w wakacje.

Smith miał 23 lata i był nadal uważany za obiecujący talent, gdy stał się wolnym agentem w 1998 roku. Jednak z podpisaniem nowego kontraktu musiał poczekać, ponieważ trwał lokaut, przez który ostatecznie trzeba było skrócić sezon. Kiedy NBA wróciła do pracy, Smith porozumiał się z Minnesotą Timberwolves, podpisując roczny kontrakt za $1.75mln. To wzbudziło duże zdziwienie w całej lidze, ponieważ nawet jak na tamte czasy była to pensja poniżej jego rynkowej wartości. Jeszcze sezon wcześniej grając na debiutanckiej umowie zarabiał prawie $3.2mln i nie powinien mieć problemu ze znalezieniem co najmniej podobnych pieniędzy. Tym bardziej, że inni zawodnicy z jego draftu mieli już ogromne umowy, na czele z KG, który otrzymał (wtedy kosmiczne) $120mln za sześć lat. Smith także miał szasnę wcześniej na gruby kontrakt, ale odrzucił ofertę za $80 milionów, jakie proponowali mu Warriors w ramach przedłużenia. Dlatego jego umowa w Minneapolis wyglądała naprawdę dziwnie i mogła budzić podejrzenia.

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.
Poprzedni artykułKevin Durant zaprzecza, że Warriors naciskali na jego powrót w Finałach
Następny artykułFlesz: Wszystko będzie dobrze

4 KOMENTARZE

  1. Też nie znałem! Świetna dniówka :) Jeśli to prawda, że miał na stole 80 mln od Warriors a wybrał później czekanie 3 lat (sic!) na 86 mln to sam wyszedł na idiotę, albo miał tragicznych doradców. To było proszenie się o kłopoty 😅

    0
  2. Ogólnie nawet gdyby miał 10 rozwodów, to bankructwo przy tych zarobkach w tamtych czasach świadczy o tym, że życiowo nie ogarniał. Ciekawa historia, ale wcale gościa nie szkoda, bo miał pieniądze na stole i przekombinowal.

    0