Flesz: Game-winner Jimmy’ego Butlera w Indianie. LeBron i Durant dostali wolne. Pistons powiększyli swoją przewagę nad Wizards

7
fot. League Pass
fot. League Pass

Jimmy Butler przypomniał sobie jak bardzo lubi pojedynki z Pacers. Już dwa razy w tym sezonie miał przeciwko nim kluczowe akcje na finiszu, zapewniając swojej drużynie zwycięstwa i teraz zrobił to ponownie trafiając game-winnera.

Walka o te ostatnie miejsca gwarantujące playoffy robi się coraz ciekawsza, ale dużą rolę w tym odegra też pomoc ze strony drużyn, które już tylko czekają na koniec fazy zasadnicze i oszczędzają swoich zawodników. Dzisiaj Kevin Durant i LeBron James odpoczywali, co wykorzystali Pistons i Rockets, żeby poprawić swoje pozycje w tabeli.

Wizards nie mogli na to liczyć, ponieważ grali z goniącymi rekord Warriors i ich szanse na playoffy spadają do minimum.

Kiedy poprzednim razem pod koniec grudnia (37-37) Chicago Bulls zmierzyli się z (39-35) Indianą Pacers, potrzebne było dodatkowe pięć minut, żeby wyłonić zwycięzcę. Decydujące punkty zdobył Jimmy Butler po podaniu nad obręcz od Pau Gasola, po czym zablokował podanie na alley-oop do Paula George’a. Teraz ponownie to do niego należała ta najważniejsza akcja.

Bulls mieli 20.9 sekund na oddanie decydującego rzutu, po tym jak Gasol wywalczył piłkę po swoim niecelnym rzucie z półdystansu. Do wizolowanego na szczycie Butlera, wyszedł gorący zza łuku w tym meczu Nikola Mirotic i Jimmy ruszył w stronę kosza. Paul George i George Hill nie mogli zdecydować się jak chcą to bronić. Ostatecznie zrobili switch, PG został z tyłu, ale Hill za długo wahał się czy przejąć Butlera, czy Ian Mahinmi wyjdzie, żeby go kontesotwać i w efekcie zostawił mu dużo miejsca na oddanie rzutu. Butler to wykorzystał, wyprowadzając gości na prowadzenia na 3.7 sekund przed końcem.

CJ Miles jeszcze próbował wygrać rzutem za trzy, ale spudłował i Bulls przerwali swoją serię porażek, pokonując gospodarzy 98:96.

To od samego początku był bardzo wyrównany pojedynek, w którym kluczową rolę dla Bulls odegrali rezerwowi. Byli dużo lepsi od zawodników z ławki Pacers i to dzięki nim goście uzyskiwali prowadzenie w drugiej kwarcie i na początku czwartej. Przez ostatnie 12 minut po obu stronach oglądaliśmy mnóstwo niecelnych rzutów, straconych piłek (w sumie 10 strat i tylko 11 trafień z gry) i obie drużyny złożyły się wtedy na zaledwie 26 punktów. Ale podczas gdy Pacers nie trafili już nic przez ostatnie trzy minuty, Bulls mogli liczyć nie tylko na Butlera na finiszu, ale też wcześniej na Mirotica, który doprowadził do remisu po raz kolejny trafiając za trzy.

Mirotic po ostatnich słabych występach, teraz przypomniał sobie jak gorący był w zeszłym tygodniu w starciu z Knicks i trafił 7/13 zza łuku zdobywając 28 punktów, a do tego dołożył jeszcze 10 zbiórek. W sumie sześciu zawodników z ławki Bulls zanotowało 63 punkty i nawet Cristiano Felicio dołożył się do tego, mając trzy dobitki na początku czwartej kwarty. Fred Hoiberg musiał po niego sięgnąć, ponieważ Taj Gibson doznał kontuzji żebra w pierwszej połowie i nie wrócił już na parkiet.

Butler nie miał najlepszego występu zdobywając ostatecznie 14 punktów z 10 rzutów. Gasol dobrze obsługiwał go podaniami zaliczając 7 asyst, 10 punktów, 11 zbiórek i 4 bloki, ale też popełnił 7 strat. Derrick Rose zanotował tylko 8 punktów z 15 rzutów.

Najlepszym strzelcem Pacers był George z 20 punktami, ale nic nie dołożył w czwartej kwarcie. Poza tym zaliczył 9 zbiórek, 5 asyst i 4 przechwyty. Ian Mahinmi ponownie odgrywał ważną rolę w ataku zdobywając 18 punktów. Po raz kolejny niewidoczny był natomiast George Hill (6 punktów). Monta Ellis zanotował tylko 8 punktów z 12 rzutów, a Myles Turner miał problemy z faulami, ale w czwartej kwarcie zdobył połowę punktów gospodarzy. Z ławki bardzo słabo zagrał Solomon Hill, który był 0/6 z gry i gubił w obronie Mirotica pozwalając mu na rzuty z otwartych pozycji.

To ważne zwycięstwo dla Bulls, przywracające im jeszcze nadzieję, że nie wszystko jest stracone i że jeszcze mogą dalej walczyć o playoffy. Zmniejszyli swoją stratę do Pacers (2.0), którzy spadają na ósmą pozycję i muszą wreszcie zacząć wykorzystywać ten swój najłatwiejszy terminarz. Nie mogą już sobie pozwolić na kolejne wpadki jak w weekend na Brooklynie.

Ale dla Bulls to też może być już za późno, ponieważ w tym wyścigu o playoffy (40-35) Detroit Pistons coraz bardziej umacniają swoją pozycję (2.5 przewagi nad Bulls i 3.5 nad Wizards).

Grając trzeci mecz w ciągu czterech dni i mając już pewne trzecie miejsce w tabeli Zachodu, (52-23) Oklahoma City Thunder wyszli na parkiet w The Palace bez Kevina Duranta i Serge’a Ibaki, którzy dostali wolne. Po wyrównanej pierwszej połowie, drugą rozpoczęli od spudłowania 14 ze swoich pierwszych 15 rzutów, popełnili też 7 strat i trzecią kwartę zakończyli z dorobkiem ledwie 9 punktów.

Pistons uzyskali 14-punktowe prowadzenie i mogło się wydawać, że już spokojnie dowiozą zwycięstwo do końca, ale w czwartej kwarcie role się odwróciły i to gospodarze mieli ogromne problemy z wyegzekwowaniem swoich akcji, zdobywając 4 punkty przez pierwsze siedem minut. W ten sposób Thunder odrobili straty, ale na finiszu Pistons mogli liczyć na Reggie’ego Jacksona. Na 1:29 przed końcem zakończył wsadem penetrację dając gospodarzom 5 punktów przewagi, a potem wykorzystał 4 rzuty wolne i mógł świętować swoje pierwsze zwycięstwo nad Thunder. Pistons wygrali 88:82.

Jackson ponownie miał problemy ze skutecznością trafiając 4/13 z gry, ale 8 ze swoich 13 punktów zdobył w czwartej kwarcie, a do tego dołożył 6 asyst. Najlepszym zawodnikiem gospodarzy był Marcus Morris zaliczając 24 punkty z 13 rzutów i 7 zbiórek. Andre Drummond miał 13-15.

Russell Westbrook zdobył 24 punkty, ale potrzebował aż 28 rzutów i wszystkie 6 asyst zaliczył przed przerwą. Enes Kanter miał 14 punktów i 14 zbiórek. 82 punkty to najgorszy strzelecki występ Thunder w tym sezonie.

(36-38) Washington Wizards walczyli w Oakland i jeszcze na finiszu trzeciej kwarty mieli tylko dwa punkty straty, ale to było wszystko, na co pozwolili im (67-7) Golden State Warriors, którzy zaraz zaliczyli run, wyszli na dwucyfrowe prowadzenie i zapewnili sobie pewne zwycięstwo 102:94.

26-7-7-5 Stephena Curry’ego. Trafił 6/8 za trzy, ale publiczność w Oracle Arena najbardziej poderwał jego wsad

 

Draymond Green miał 15 punktów, 16 zbiórek i tylko jednej asysty zabrakło mu do triple-double. Tymczasem gorący w ostatnich meczach Klay Thompson zanotował tylko 16 punktów z 19 rzutów.

Wizards mieli mniej trójek niż sam Steph (5/23), John Wall zaliczył 11 asyst i 4 bloki, ale zdobył tylko 8 punktów z 14 rzutów. Najlepszym strzelcem był Bradley Beal z 17 punktami (1/6 za trzy). Marcin Gortat zanotował 9 punktów i 10 zbiórek.

Wczoraj w Dniówce pisałem, że Wizards nadal mogą dogonić Pistons, ale te plany zostały pokrzyżowane przez Thunder i game-winnera Butlera. W sytuacji gdy Pistons powiększyli swoją przewagę, a Bulls ponownie ich wyprzedzają, teraz w Waszyngtonie już tylko mogą liczyć na cud.

7. Detroit Pistons 40-35
8. Indiana Pacers 39-35

9. Chicago Bulls 37-37
10. Washington Wizards 36-38

(52-22) Cleveland Cavaliers w drugiej kwarcie rozstrzelali nieporadną obronę (37-38) Houston Rockets zdobywając 35 punktów i po kolejnej trójce Kyrie’go Irvinga tuż przed końcem pierwszej połowy mieli już 20 punktów przewagi. Mimo nieobecności LeBrona Jamesa, pachniało blowoutem, ale po przerwie obudził się James Harden i poprowadził comeback gości, a w czwartej kwarcie przejął mecz.

Rockets za bardzo potrzebują teraz zwycięstw, żeby mogli sobie pozwolić na przepuszczenie takiej okazji jak pojedynek z Cavs bez LeBrona. Harden w pierwszej połowie oddał tylko 6 rzutów, ale w czwartej kwarcie zdobył 18 ze swoich 27 punktów, a kiedy na finiszu został podwojony odegrał do Patricka Beverley’ego, który znalazł wolnego w rogu Trevora Arizę i było +4 na 17.3 sekund przed końcem. Rockets przypomnieli też, że jeśli tylko chcą i się starają, potrafią bronić i zapewnili sobie zwycięstwo 106:100.

Harden miał na swoim koncie też 8 asyst i 6 zbiórek. Ariza dołożył 15 punktów, Beverley 10 i 6 asyst, a z ławki dobrą zmianę dał Michael Beasley, który nie tylko zdobył 17 punktów i zebrał 8 piłek, ale też był +11 w 27 minut. Tymczasem hackowany Dwight Howard spudłował aż 15 z 22 rzutów wolnych.

Dla Cavs 31 punktów Irvinga, który w czwartej kwarcie próbował odpowiedzieć Hardenowi, trafił ważną trójkę na finiszu i wymusił też faul przy rzucie za trzy. Brakowało mu jednak skuteczności i zanotował tylko 4/12 z gry po przerwie. Do tego miał 8 asyst, ale i 5 strat. Kevin Love zaliczył double-double 13-11, ale tylko 3 punty dołożył w drugiej połowie. Tristan Thompson z ławki zanotował 16-10.

(42-31) Charlotte Hornets zrobili co do nich należało i przeszli się po (9-66) Philadelphii 76ers pokonując ich 100:85. Nicolas Batum zanotował drugie w sezonie triple-double mając 19 punktów, 12 zbiórek i 12 asyst

(31-43) Orlando Magic wykorzystali pojedynek ze zmęczonymi (21-53) Brooklyn Nets prezentując swoim kibicom ofensywne show, w którym biegali do kontr, latali nad koszami i trafiali z dystansu. W sumie zanotowali 61.5% z gry i efektowne zwycięstwo 139:105.

Andrew Nicholson nie pomylił się przy żadnym ze swoich 9 rzutów, był 3/3 za trzy i zdobył 24 punkty. Aaron Gordon miał 20 punktów i wielki wsad

Elfrid Payton zaliczył 12 asyst przy tylko jednej stracie, a wracający do gry Victor Oladipo 7 punktów i 8 asyst. Nikola Vucevic nadal pozostaje poza grą, ale tym razem Magic jego nieobecność zupełnie nie przeszkadzała. To ich pierwsza seria dwóch kolejnych zwycięstw od półtora miesiąca.

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.
Poprzedni artykułAll Black Everything
Następny artykułOdliczanie do 73: Głowy Wizards nie zdały testu z Warriors. Drugi sezon z rzędu Dubs na minimum 67 zwycięstw

7 KOMENTARZE

  1. Coach Bron in the making – jesteśmy świadkami ;)

    Pistons jednak TO robią!

    Do tego upadek Wizards. Jeden z najlepszych (subiektywnie) teamów wschodu nie wejdzie do PO. Jedyny pozytyw to potencjalne trzęsienie ziemi w podwalinach organizacji i zmiany.

    0