Zanim nastały trójkąty

20
fot. YouTube

Znanych jest kilka opisów tego momentu. Prawdopodobnie wyglądało to w ten sposób:

Phil Jackson podszedł do Michaela Jordana i zapytał

– Michael, kto jest na czystej pozycji? Kto jest niekryty Michael? Kto jest niekryty?

– Paxson.

– To podaj mu tę pierdoloną piłkę.

Co nastąpiło później?

John Paxson zdobył 10 punktów w ostatnich 4 minutach piątego meczu Finałów NBA w 1991, Chicago Bulls po raz pierwszy wygrali mistrzostwo, zaś ta krótka wymiana zdań stała się pewnego rodzaju symbolem powtórnych narodzin Michaela Jordana i Phila Jacksona.

To z pewnością nie był łatwy proces. Ale czy kiedykolwiek jest to łatwy proces? Dziś możemy się spierać, czy nie chodzi po prostu o to, że tamten sezon Bulls tak dokładnie i brutalnie opisany został przez Sama Smitha w jego słynnej książce “The Jordan Rules”. Bo przecież żadna wielka historia nie jest pozbawiona bólu. W większości przypadków jednak jest on powoli zapominany i łagodzony przez końcowe sukcesy. W tym przypadku ból ten wciąż tkwi powielony na tysiącach kartek tej i innych książek o Michaelu Jordanie.

Ból, gniew, zazdrość, arogancja…

Nie było innego wyjścia. W epicentrum tej historii spotkali się bowiem najlepszy koszykarz w historii u szczytu swoich fizycznych możliwości, trener-filozof ze swoją własną, unikalną wizją koszykówki, jego tkwiący w innej epoce mentor, pełen ambicji i kompleksów generalny menadżer i kilku młodych i utalentowanych graczy, którzy pragnęli chwały i pieniędzy. Wszystko to zaś podlane było sosem przełomu epok, nowo odkrytej sławy i milionów dolarów.

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.
Poprzedni artykułLekcja wojny i koszykówki
Następny artykułFlesz: Czy Warriors kiedykolwiek przegrają jakiś mecz? To już 21-0. Dziś nowym nr 1 Wschodu są Heat

20 KOMENTARZE

  1. Phil Jackson jest dla mnie jedną z najbardziej fascynujących postaci w historii koszykówki. Jeszcze ciekawsze jest to, że w tym samym momencie po prostu i po ludzku nie lubię Michaela. Kim byłby Michael bez Phila?

    0
        • Uuuu kogoś zabolało.Za chwilę dowiemy się, że Jordan na dobrą sprawę to był w sumie taki Clyde Drexler i gdyby nie Pippen, Jackson, Horace Grant, Steve Kerr a nawet Randy Brown to pewnie skończyłby jako atletyczny freak który nigdy nic nie wygrał.

          0
          • Przeczytaj wnikliwie trzy ostatnie posty, poluzuj zwieracz i złap ten ‘szalenie trudny’ dowcip, który w zasadzie nawet niedokładnie bije w samego MJa. W jednym masz rację, kogoś tu zabolało (Uuuuuu, czy jak to tam ująłeś). Ale skoro z mojego posta wypływa niby jakiś wyimaginowany ból to pobaw się dalej Panie “Śmiertelnie-poważny-pędzący-na-białym-koniu-obrońco-MJa” i obal tezę, że MJ (uwaga hint: I Kobe) byli największymi freakami w historii NBA, którzy mimo to nie zdobyliby pierścienia bez Phila. Masz coś? Tak myślałem. Nie deprecjonuj roli dobrego coacha, który poza świetnym warsztatem umie radzić sobie z charakterami gwiazd NBA. Spurs z całą pewnością nie byliby tam gdzie są bez Popa. Thank you and good night…

            0
  2. Ciekawe, nie znalem tej historii…

    Osobiscie nie lubie Jaxa, przede wszystkim za te wszystkie jego ezoteryczne odloty.
    ALE! trzeba mu oddac, ze jak nikt potrafil poprowadzic NAJLEPSZYCH do mistrzostw. Co by nie mowic, trzeba miec BALLS, zeby tym wszystkim MJ-om, Pippenom, Rodmanom, Shaqom i innym Kobasom narzucic swoja wizje i ja egzekwowac na parkiecie. Tacy goscie na lawce to jednak rzadkosc.

    Tekst i autor (za red. Kwiatkowskim) – en fuego

    0
    • Polecam jak ktoś wyżej “11 Pierścieni”, fajna książka. Ja niedawno skończyłem także “Michael Jordan. Życie.” Tam jest ta historia praktycznie tak samo opisana. Jak masz ochotę porozkminiać Zen Mastera to te dwie pozycje fajnie się uzupełniają :)

      0
      • W Życiu Lazenby ten rozdział z kolei oparł bardzo mocno na “The Jordan Rules” Sama Smitha i to jest właściwie oryginalne źródło tej historii. Niestety książka nigdy nie została przetłumaczona na polski, ale absolutny must read – jedna z najważniejszych książek o koszykówce w historii.

        0
          • I tak jest lepiej niż kiedykolwiek, od kiedy wydawnictwo SQN zaczęło wydawać książki o NBA po polsku. Wcześniej właściwie ich nie było. Niestety oni też muszą na tym zarabiać, więc tłumaczą raczej tytuły, które da się w Polsce sprzedać. Dlatego niestety nie doczekamy się pewnie Breaks of the Game The City Game, czy właśnie The Jordan Rules w naszym języku. No chyba, że ktoś się zgodzi to wydać, to ja to przetłumaczę nawet za darmo. Słowo.

            0
  3. “Nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że gwiazdor Lakers jest koszykarskim geniuszem. Jednoosobową armią po obu stronach parkietu, która miała przyćmić indywidualne dokonania swoich poprzedników. W tym samym czasie wskazywano jednak, że ci poprzednicy mieli coś, czego mu brakowało – potrafili wygrywać.
    Dziś brzmi to jak świętokradztwo, ale w okolicach 2005. opinia o tym, że Kobe Bryant już nigdy więcej nie zdobędzie tytułu, nie była niczym szokującym. Nikt nie kwestionował jego umiejętności i zdolności atletycznych. Wątpiono jednak, by kiedykolwiek był w stanie wznosić innych graczy na wyższy poziom.”
    “Bryant nie był najmilszym z ludzi. Złośliwości kierowane w stronę kolegów z drużyny były dla niego codziennością. Z jednej strony był przeświadczony o tym, że nikt nie jest w stanie grać na tak wysokim poziomie jak on, z drugiej… tego właśnie oczekiwał od innych. I wcale nie był skłonny do pomocy. Musiałeś żyć i grać według jego wysokich standardów lub stawałeś się jego ofiarą. Miało to poważne konsekwencje, jak podczas treningów, które regularnie dezorganizował, zawsze chcąc wygrać i upokorzyć swoich kolegów.” – aż tak wiele ich jednak nie dzieli.

    0
  4. „Nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że gwiazdor Lakers jest koszykarskim geniuszem. Jednoosobową armią po obu stronach parkietu, która miała przyćmić indywidualne dokonania swoich poprzedników. W tym samym czasie wskazywano jednak, że ci poprzednicy mieli coś, czego mu brakowało – potrafili wygrywać.
    Dziś brzmi to jak świętokradztwo, ale w okolicach 2005. opinia o tym, że Kobe Bryant już nigdy więcej nie zdobędzie tytułu, nie była niczym szokującym. Nikt nie kwestionował jego umiejętności i zdolności atletycznych. Wątpiono jednak, by kiedykolwiek był w stanie wznosić innych graczy na wyższy poziom.”
    „Bryant nie był najmilszym z ludzi. Złośliwości kierowane w stronę kolegów z drużyny były dla niego codziennością. Z jednej strony był przeświadczony o tym, że nikt nie jest w stanie grać na tak wysokim poziomie jak on, z drugiej… tego właśnie oczekiwał od innych. I wcale nie był skłonny do pomocy. Musiałeś żyć i grać według jego wysokich standardów lub stawałeś się jego ofiarą. Miało to poważne konsekwencje, jak podczas treningów, które regularnie dezorganizował, zawsze chcąc wygrać i upokorzyć swoich kolegów.” – całkiem podobna historia, choć ten w moim tekście do końca chyba jednak nie opanował sztuki czynienia innych lepszymi.

    0