10 lat temu David Stern przebrał NBA

26
Kamil Krzaczynski / Newspix.pl
Kamil Krzaczynski / Newspix.pl

To już nie jest męska gra. To gra dla dzieciaków. Gra pełna mięczaków. Wszyscy są miękcy. Nikt nie jest już twardy.

Metta World Peace wrócił do ligi i w wywiadzie dla LA Times wygłosił taką opinię. Opinię, która w żaden sposób nie jest wyjątkowa. Średnio raz na dwa tygodnie jakiś były gracz NBA wygłasza podobną tyradę. “Za naszych czasów było inaczej…” – mówią. I mają rację. Za ich czasów było inaczej. Za “swoich czasów” World Peace wciąż nazywał się Ron Artest i wbiegał na trybuny, by stłuc jakiegoś dupka z trybun, który chciał być częścią gry. Jestem pewny, że są gracze, którzy powiedzieliby, że kibice też nie są już tak twardzi jak kiedyś.

Ale to wcale nie oznacza, że liga była twardsza. Co najwyżej tyle, że liga miała inne zasady i była zupełnie inaczej sędziowana.

To oczywiście tylko moja opinia. Pełni sentymentów kibice nadal ronią łzy za latami 90.

Przekonałem się jednak ostatnio, że znajdują się tacy, którzy widzą to zupełnie inaczej. Jeden z moich przyjaciół w latach szkolnych regularnie oglądał NBA. Potem nagle przestał i w przeciwieństwie do mnie nigdy nie wrócił już do oglądania. Dziś czasu wystarcza mu jedynie na to, by być w miarę na bieżąco z piłką nożną i pasjonować się rugby. NBA zobaczy raz na jakiś czas, kiedy akurat zerknie w ekran telewizora. Rozmawialiśmy niedawno o lidze i nasz dialog przebiegał mniej więcej tak:

Oglądałem ostatnio jakiś mecz nawet. Nawet fajnie się na to patrzyło.

Co ci się podobało?

Mam wrażenie, że gracze są dużo bardziej wysportowani, a gra jest dużo bardziej fizyczna niż w latach 90. Kiedyś tak wyglądało kilku graczy. Dzisiaj wszyscy.

Uniosłem brew. Potem drugą. Coś ty oglądał?

Ale potem zacząłem się nad tym zastanawiać. Ostatecznie koleś jest wielkim fanem rugby. On wie, kiedy gra jest twarda. I w jego oczach ta nasza dzisiejsza NBA jest twardym sportem. Oślepł? Czy może widzi coś innego niż my, którzy się tą grą pasjonujemy?

Myślę, że widzi trochę coś innego. Widzi tylko koszykówkę. Bo nic innego go nie interesuje. Nie czyta Twittera ani doniesień spoza parkietu. Nie widzi zawodników poza boiskiem i nie słucha ich wypowiedzi. Żyje całkowicie poza tym bąbelkiem, w którym my umościliśmy sobie wygodne gniazdko. Ot od czasu do czasu spojrzy z dystansu na koszykówkę.

Uświadomiłem sobie wtedy, że nasza ocena tego, co dzieje się na parkiecie, nie jest ograniczona jedynie do tego, co się na nim dzieje. Kiedy widzimy Russella Westbrooka, to poza ogniem w jego nogach, widzimy go też, gdy wychodzi z szatni w dziwacznych strojach. Ten zbudowany z jednego pulsującego mięśnia przedstawiciel obcej nie-cywilizacji jest być może najbardziej atletycznym graczem w historii tej gry. Z samej definicji jest twardy. Ale gdzieś z tyłu głowy mamy to, że – do diabła – projektuje też  TAKIE ciuchy. Kiedy widzimy LeBrona Jamesa, to poza posturą sejfu widzimy go też, gdy uśmiecha się do nas z okładek nie-koszykarskich magazynów. Może być jedynym graczem w historii tej gry, który naprawdę grywał fragmentami sam przeciwko całym drużynom. Ale gdzieś z tyłu głowy mamy wizję ojca rodziny, który tarza się ze swoimi synami w śnieżnobiałej pościeli

Wyolbrzymiam. Oczywiście wyolbrzymiam. Ale robię to po to, żeby uświadomić wam, jak wielką częścią naszej oceny “twardości” współczesnych graczy jest ich wizerunek. Kevin Durant, James Harden, Dwyane Wade, Carmelo Anthony, Blake Griffin Stephen Curry, nawet – cholera – Kobe Bryant wyglądają poza parkietem… dobrze? Noszą dobre ciuchy. Niektórzy eksperymentują z modą, inni stawiają na klasykę, ale zawsze patrząc na nich mamy wrażenie, że widzimy właśnie ludzi sukcesu. Bardziej biznesmenów niż sportowców. Bardziej… białych niż czarnych. Bardziej… miękkich niż twardych.

Dlatego Metta World Peace musi myśleć, że liga zrobiła się miękka. W czasach, gdy wbiegał na trybuny tłuc kibiców, jego koledzy z parkietu wyglądali zupełnie inaczej. Po meczach wychodzili z szatni w bandanach na głowie, szerokich spodniach, zwisających do ziemi łańcuchach. Mieli czapeczki i koszulki bez rękawków. W takich strojach pojawiali się nawet na ławkach rezerwowych, skąd robili groźne miny w kierunku świata. I ten świat patrzył i widział dokładnie to. Widział “złych chłopców. Widział “twardzieli”. Widział “gangsterów”. I nie był pewny, czy koniecznie chce ich oglądać.

Tamta liga była twardsza, bo wyglądała twardziej. Ale nie była lepsza. Nie, jeśli przez “lepszą” mamy na myśli to, że była chętniej oglądana. Na początku naszego stulecia kibice odwrócili się od ligi nie tylko dlatego, że ich ulubione gwiazdy poprzechodziły na emeryturę, a w playoffach zdarzały się serie, w których nikt nie rzucał więcej niż 85 punktów. Oglądalność leciała na łeb na szyję, bo fani nie czuli więzi z ligą, która coraz bardziej przypominała ulice ich miast, na które bali się zapuszczać.

Oczywiście w pokoju stał słoń, o którym nie wszyscy chcieli rozmawiać. Biali kibice nie potrafili się identyfikować z ligą, która robiła się coraz bardziej czarna. Przez “czarna” rozumiano, coraz bardziej zbliżona do ulicznej i hip hopowej kultury. Kultury stereotypowo kojarzonej z czarną przestępczością. Wydarzenia takie jak bójka w Detroit nie pomagały w poprawie wizerunku ligi.

Jeden człowiek widział i rozumiał to wszystko. Wiedział też, że jeśli chce uratować ligę, musi zrobić coś, co nie spodoba się graczom. Coś, co przez wielu uznanie zostanie za rasizm.

Dokładnie 10 lat temu – 17 października 2005 roku David Stern ustanowił w NBA nowe zasady ubierania się graczy – tak zwany dress code. Jak pisał wtedy ESPN:

Gracze będą musieli nosić ubrania typu business casual, kiedykolwiek brać będą udział w klubowych i ligowych aktywnościach. Wliczane do tego są przyjazdy na halę, wyjazdy z hali, wywiady i wydarzenia promocyjne.

W tamtych czasach był to ewenement. Owszem niektóre drużyny amerykańskich lig zawodowych ustanawiały podobne zasady, ale nigdy wcześniej żadna liga nie narzuciła wszystkim swoim graczom odgórnych zasad ubierania się. Zgodnie z zasadami koszykarze NBA nie mogli już ubierać się w t-shirty, szorty, łańcuchy, okulary przeciwsłoneczne w pomieszczeniu, czy nawet słuchawki.

Stern, w swoim stylu, bardzo ogólnikowo tłumaczył swoją decyzję:

Istnieją różne ubrania na różne okazje. Są takie, które nosi się na parkiecie i takie, które nosi się w czasie pracy. Są ubrania, w które ubierasz się, kiedy spędzasz czas z przyjaciółmi i takie, które nakładasz, gdy wracasz do domu. Zmieniamy po prostu definicję tego, co nosi się, kiedy pracuje się w NBA.

Komisarz NBA zdawał sobie oczywiście sprawę, że za nowymi zasadami kryje się coś więcej. I z pewnością przewidywał opór. Ten nadszedł już wkrótce, a na jego czele stał wzburzony Allen Iverson, który – słusznie – czuł, że jego osoba jest jedną z głównych przyczyn powstania nowych zasad.

To Iverson był twarzą “generacji hip-hop”, która opanowała ligę. W kuluarach głośno nazywano nowe zasady A.I. rules, a sam zainteresowany odbierał je jako atak na swoją osobę:

Ubranie kogoś we frak, nie robi z niego dobrej osoby. Dress code nie pozwala mi wyrażać samego siebie.

Tę opinię podzielało olbrzymie grono zawodników. Jednym z najgłośniejszych przeciwników dress code’u był Jason Richardson, który wyraził zdanie wielu czarnych graczy i nawoływał związek zawodników do walki:

Wyrażamy siebie. Wyrażamy swoją osobowość. To odbiera nam tę możliwość. Lubię się ubierać i zmieniać. Niektóre łańcuchy mają znaczenie religijne, inne niosą prywatne wiadomości. Niektórzy po prostu lubią je nosić. Myślę, że w pośredni sposób jest to rasistowskie.

Nosisz garnitur, ale wciąż możesz być oszustem. Zobaczcie, co stało się z Enronem i Marthą Stewart. To, że ubierasz się w określony sposób, nie oznacza, że taki jesteś. Ktoś mógłby przyjść w szerokich spodniach i bandanie i mieć doktorat, a ktoś w garniturze może być kryminalistą.

Czarni gracze byli przekonani, że nowe zasady uderzają w ich kulturę. Jak mówił Paul Pierce:

Kiedy usłyszałem o łańcuchach i koszulkach hip-hopowych, pomyślałem, że to przecież część naszej kultury. NBA to młodzi czarni mężczyźni.

Pierce stwierdził to, co wiedzieli wszyscy. NBA to młodzi czarni mężczyźni. Problem polegał jednak na tym, że “młodzi czarni mężczyźni”, którzy przyjmowali kulturę uliczną jako własną nie chcieli się sprzedawać. David Stern rozumiał, że z tego powodu jego ruch może zostać odebrany jako rasistowski, ale wiedział też, że ostatecznie jest to po prostu biznes. Rzeczywistość była taka, że “zbyt czarna” liga nie była w stanie przyciągać kibiców. Przyjmując taki punkt widzenia, Stern ratował graczy przed nimi samymi i – o czym nikt wtedy nie myślał – działał z finansową korzyścią dla nich.

Gracze nie potrafili wtedy tego zrozumieć. W ich wizji świata, hip-hopowa liga miała sprzedawać się świetnie, co podkreślał Raja Bell:

Rozumiem, że chcą, żebyśmy wyglądali lepiej dla biznesu i wielkich korporacji, ale my nie sprzedajemy się wśród wielkich korporacji. Sprzedajemy się dzieciakom i ludziom, którzy lubią hip-hop. Próbują promować nas w złej grupie.

Gracze zarabiający dziś miliony na kontraktach z olbrzymimi firmami uśmiechną się dzisiaj z politowaniem na tamte słowa Bella, ale wtedy wielu z nich myślało bardzo podobnie. W tej grupie był nawet Mark Cuban, który jako biznesmen powinien był przecież wiedzieć lepiej:

Niektórzy ludzie w NBA chcą robić rzeczy wyłącznie po swojemu zamiast próbować zrozumieć graczy, komunikować się z nimi i zrozumieć, że większy zysk mogłoby przynieść to, żeby zawodnicy ubierali się tak, by dopasować się do klienta, a nie, by dopasować się do starszych menadżerów. Jeśli oglądalność byłaby lepsza, to nigdy by do tego nie doszło.

Część graczy dziwiła się po prostu, że zasady są aż tak restrykcyjne.

Myślę, że ludzie powinni być w stanie wyrażać sami siebie. Rozumiem, dlaczego zabronili wszystkich tych gangsterskich rzeczy, ale poza tym jestem za tym, żeby można było nosić, co się chce. Kogo obchodzi, w co jesteś ubrany w drodze z autobusu do szatni.

To Vince Carter. Tim Duncan rozumiał z tego wszystkiego jeszcze mniej:

Myślę, że to kupa gówna. Rozumiem, co chcą zrobić, zabraniając czapeczek, bandan i tego typu rzeczy. To jest ok. Nie rozumiem tylko, dlaczego muszą posuwać się aż tak daleko. Myślę, że to upośledzone. Nie podoba mi się ten kierunek, ale kim jestem, żeby z tym dyskutować?

Richard Jefferson słusznie przewidywał, że ostatecznie zasady zostaną złagodzone:

Są radykalni, żeby dostać to, czego naprawdę chcą. Tak jest w każdych negocjacjach. Prosisz o coś całkowicie dziwacznego, wiedząc, że spotkamy się w połowie drogi, bo w połowie drogi jest to, czego naprawdę chciałeś.

I tylko 21-letni LeBron James wydawał się akceptować, że jest w pracy, a skoro tak, to musi się dostosować:

To nie jest dla mnie nic wielkiego. Czasami jestem leniwy i nie chce mi się specjalnie ubierać, ale to jest moja praca. Dobrze się w niej bawię, ale to jest praca i musimy wyglądać, jakbyśmy szli do pracy.

Ludzie, którzy patrzyli na NBA z zewnątrz mieli trochę więcej zrozumienia dla decyzji Sterna i widzieli, czego chce w ten sposób dokonać. Jak mówił Spike Lee:

Myślę, że David Stern ma rację. Co noszą wszystkie te dzieciaki w noc draftu, kiedy ściskają jego dłoń? Garnitury. W korporacyjnej Ameryce istnieją zasady ubierania się. Bądźmy szczerzy: wizerunek jest najważniejszy. Oni po prostu starają się zmienić wizerunek ligi. Wobec zeszłorocznej bójki w Detroit i innych rzeczy, zdali sobie sprawę, że mają problem wizerunkowy. Postanowili to zmienić.

Zgadzał się z nim Charles Barkley:

Czarne dzieciaki ubierają się jak gracze NBA. Niestety nie dostają tylu pieniędzy co gracze NBA. Kiedy więc zderzają się z prawdziwym światem, to jak się ubierają działa na ich niekorzyść. Jeśli dobrze ubrany biały dzieciak i czarny dzieciak w bandanie i wielkiej koszulce przyjdą do mnie na rozmowę o pracę, zatrudnię białego dzieciaka. Taka jest rzeczywistość.

Pomimo wszystko wydawało się, że ligę czeka rebelia. David Stern był jednak nieugięty i ostatecznie koszykarze zdali sobie sprawę, że gra nie jest warta świeczki i po prostu się dostosowali. Jak mówił Stephen Jackson:

Nie chcą, żeby twoje łańcuchy świeciły się na zewnątrz. Ale przecież one właśnie po to są. Kocham nosić moją biżuterię. Ale kocham też moją pracę. Kocham grać w koszykówkę bardziej niż kocham dostawać kary finansowe i zawieszenia.

Ostatecznie więc – chcąc nie chcąc – NBA pogodziła się ze swoim nowym stylem. Zawodnicy przebrali się w garnitury i dzień po dniu, tydzień po tygodniu zaczęło dziać się to, co przewidział David Stern. Liga zyskała nową twarz. W miejscu chłopaka z ulicy, pojawił się elegancki mężczyzna i dziś zawodnicy z perspektywy czasu doceniają to, co wydarzyło się tamtej jesieni. Dwyane Wade niedawno otwarcie stwierdził, że tak powszechne zainteresowanie koszykarzy modą ma swoje źródła właśnie we wprowadzeniu dress code’u:

Wiedzieliśmy, że od teraz musimy się dobrze ubierać i nie wystarczy już wskoczyć w dresy. Z czasem pojawiła się rywalizacja między nami o to, kto lepiej wygląda i im bardziej w to wchodziliśmy, tym lepiej rozumieliśmy to, jak się ubierać i różne materiały, które można nosić i staliśmy się jeszcze większymi fanami mody.

Po 10 latach całkiem inaczej na całą sprawę patrzą nawet ci, którzy 10 lat temu protestowali najgłośniej. Na przykład Jason Richardson:

To zabawne, w jaki sposób się dojrzewa i uczy się, patrząc na rzeczy, które się kiedyś mówiło i robiło. W tamtym czasie, kiedy byłem młody, myślałem, że to personalny atak na większość chłopaków w NBA. Nie widziałem większego obrazu. Tego, że dzięki temu będziemy bardziej atrakcyjni dla fanów i będziemy mieli więcej ofert biznesowych poza kortem.

David Stern przewidział to wszystko 10 lat temu i być może było to jedno z jego największych osiągnięć. Dress code i program NBA Cares, który powstał dokładnie w tym samym czasie, wprowadziły ligę na drogę do poprawy wizerunku. Owoce tamtych działań zbierają dziś w NBA wszyscy. Szczególnie zaś zawodnicy, którzy zarabiają lepiej niż kiedykolwiek.

Jeśli ktoś dziś ma wciąż wątpliwości, co do decyzji sprzed 10 lat, to dotyczą on jedynie wydźwięku rasowego. Ostatecznie bowiem David Stern sprawił, że liga stała się “bielsza”, a zawodnicy dopasowali się do standardów pożądanych przez białą część społeczeństwa. Ta perspektywa doczekała się nawet pracy naukowej i do dziś powraca w wielu artykułach. Według niektórych dress code odebrał lidze jedną ważną, romantyczną wartość. Jak pisała Serenity Joo:

Trochę tęsknię za dniami, kiedy AI przychodził na konferencję prasową, ociekając diamentami i futrem z szynszyli. Z wszystkimi swoimi wadami, Iverson uosabiał ideę, że wielomilionowy kontrakt nie oznaczał wcale, że musisz zaspokajać potrzeby białej widowni z klasy średniej. Mógł być tym, kim naprawdę chciał być.

Ktokolwiek jednak zarzuca Sternowi rasizm, musi pamiętać, że komisarz często stawał w obronie swoich graczy. Głośno było o tym, gdy otwarcie skrytykował redaktora magazynu Hoop, gdy ten usunął z okładki tatuaże Iversona. David Stern zdawał sobie po prostu sprawę z tego, że NBA funkcjonuje w świecie, który nie jest idealny. W świecie, w którym kibice naprawdę zwracają uwagę na to jak wyglądają gracze. Stern wiedział, że aby liga przynosiła zyski, musi więc poprawić ich wizerunek. I zrobił to jak dobry ojciec. Wbrew opinii swoich “dzieci” zrobił coś, o czym wiedział, że ostatecznie wyjdzie im na dobre.

I może liga faktycznie ma dziś “delikatniejszą” twarz. Bardziej przyjacielską twarz. Twarz biznesmena, a nie łobuza. Może ubrana jest w garnitur, a nie w łańcuchy. I może część graczy z sentymentem patrzy w swoją “dziką” przeszłość. Nikt jednak nie powie, że nie było warto się zmienić.

Poprzedni artykułSkarb Kibica NBA 2015/16: Toronto Raptors
Następny artykułLamar Odom w coraz lepszym stanie

26 KOMENTARZE

  1. Bardzo ciekawy artykuł. Jednak mimo wszystko uważam,że koszykówka lat 90tych była bardziej fizyczna ,a gracze bardziej twardzi, inaczej też się gwizdało.
    Gracze walczyli do tzw ostatniej krwi o każdą piłkę i mam wrażenie,że kładziono większy nacisk na obronę. Mam taki obrazek Oakleya ,który walczy o piłkę nie patrząc na nic -był w stanie rzucić się po nią gdy wylatywała za linię. Gracze na pozycji 4 i 5 to była walka, prawdziwa męska gra.
    Teraz mimo,że koszykówka jest szybsza i bardziej europejska gracze aż tak nie angażują się w walkę zostawiając krew na parkiecie. Teraz wystarczy dotknąć takiego Hardena i jest juz gwizdek. Część zawodników żeruje na tym,że sędziowie gwiżdżą to co w latach 90tych było uważane za normalną walkę, rywalizację. Teraz nastał moment ,że mamy grupę flopperów , gdzie bliżej niż do koszykarza jest im do aktorów upadających niczym C.Ronaldo po dotknięciu w bark. Zauważyłem też ,że zawodnicy oduszczają w obronie ( nie uważam,że wszyscy ale większość) brakuje twardego bronienia. Różnica jest taka,że w 90tych dostałeś w łeb z łokcia wstawałeś i grałeś dalej dla drużyny teraz lecisz do szatni i ubolewasz ,że masz kontuzje. Prawdą jest,ze koszykarze kładą większy nacisk na atletyzm, budowę, masę ale brakuje im tego czegoś, zaangażowania, mniej kapryszenia i twardości. Lepiej być twardym niż cwaniakiem wymuszającym gwizdki. 90’s tęsknie

    0
    • To zabawne co mówisz, bo jak słuchałem opinii w Stanach o tym jak dziś wyglądają mecze z lat 90 to najczęściej padało stwierdzenie, że właśnie wtedy intensywność w obronie była znacznie mniejsza w przekroju całego spotkania – w sensie, że mocno się grało dopiero od połowy czwartej kwarty. Zwróć uwagę, że w obecnych czasach zaśpisz w obronie jak Porter lub Harden to jesteś bohaterem Vine’ów i Youtube’ów, kiedyś tak nie było. Teraz musisz bronić cały mecz, bo inaczej Synergy i ranking Maćka Cię bezlitośnie wypunktują i wylatujesz z ligi.

      Ja sądzę, że wtedy po prostu sędziowie dopuszczali do mocniejszych fauli i ta granica tolerancji sędziów była trochę przesunięta. Wtedy też bardziej gra opierała się na 1vs1, co też wymaga fizyczniejszej koszykówki. Teraz Korvera sfaulować jest mega ciężko (tak się domyślam).

      Na koniec – liga oczywiście jest co raz lepsza, sam jestem ciekawy co najlepsi trenerzy by wymyślili na długie dwójki Jordana :).

      0
        • Gracze są bardziej atletyczni pełna zgoda, na Zeusa mamy 2015 rok, medycyna (nauka w ogóle) poszła do przodu, a że nauka jest obecna w sporcie nikt nie wątpi, zwłaszcza teraz. Kiedyś kontuzja achillesa to był koniec kariery, dzisiaj Westbrook łamie kolana, idzie na leżaczek, wstaje i robi postery nad ludźmi. Piękna sprawa zgadzam się, ale oprócz uporu tego cudownego szaleńca potrzebny był sztab ludzi, którzy by to poskładali do kupy. Nie wiemy nawet połowy. Lata 90 i wcześniej to byli ludzie z charakterem, twarda gra, nie tylko dzięki przepisom, po prostu czasy były inne, ludzie byli inni, tak to widzę. A współcześnie Dwight niszczył ludzi na boisku bo nie było przeciwnika jego gabarytów, a nie dlatego, że był twardzielem. Dzisiaj synonimem badassa jest Matt Barnes, który przy bad boys z Detroit jest śpiącą królewną. Nie deprecjonuję obecnej koszykówki, daje mi mnóstwo radości. Ale te wszystkie porównania są strasznie na siłę, to jest takie rzucanie do kosza z wiadrem na głowie na zasadzie może coś wpadnie. Za dużo zmiennych jest pominiętych, tutaj nie ma jednoznacznego wyniku, nie sposób być nawet blisko konkluzji. Jak dla mnie to są dwie różne gry. Obie wspaniałe. To jest jak porównywanie Jordana do LeBrona. Dwóch różnych graczy. Dwie różne generacje. Inna specyfika, inne zachowania, inna gra, inni przeciwnicy, inne kariery, inne, inaczej budowane teamy wokół nich. No i oczywiście Jordanowi nie idzie wydawanie swoich pieniędzy w koszykówce, za to LeBronowi świetnie wychodzi wydawanie cudzych. No i to jest moim zdaniem dobra puenta i jakiś obraz dzisiejszych czasów.

          0
    • Brzmi trochę jak legenda, pewnie pamiętasz też czasy i jesteś w stanie oddać dużo emocji. Ciężko ogląda się fragmenty meczów z dawnych lat dziś. Niskie tempo, schematyczne akcje (przejście po picku jump shoot)(Podanie na low-block, masowanie, hack). Więcej było obrony bo łatwiej było bronić, akcje były przewidywalne, gra była węższa bo nikt nie mógł seryjnie zabijać Cie trójkami tak jak robi to dziś GSW, wszyscy za punkt honoru uznawali grać jeden na jeden. Dlatego to też takie świetne czasy dla Jordana, Kobe’ego lub też dlatego oni byli tacy świetni w tamtych czasach. Dzisiejsze SAS albo GSW przegrały by z drużynami z lat 90-tych deski, byliby zajechani pod koszem, ale back-court by rozjechał lata-90te Trójkami, ruchem na piłce i myślę że oni dopiero nagle by zaczęli wyglądać źle w obronie. Bo nie wyobrażam sobie centrów z dawnych latach wychodzących do picków Curry-Green, broniących seryjne trójki dzisiejszych Czwórek. Po prostu wszystko się zmienia

      0
  2. Przemku, Redakcjo,
    nie miałem okazji w tym roku wypełniać “ankiety”, więc pozwolę sobie kilka ciepłych słów napisać tu, bo tekst powyższy sprowokował mnie ku temu:)

    Pamiętam jak prawie 2 lata temu trafiłem na 6G – przez google, szukając serwisów, gdzie mógłbym poczytać analizy nt. NBA. Taką miałem motywację wówczas i dziś – (z)rozumieć NBA. Przede wszystkim NBA jako grę (koszykówkę), ale również jako świetnie działającą organizację biznesową. Cenię sobie bardzo:
    – Twoje teksty Przemku opisujące NBA w szerszym kontekście (czego dzisiejszy art. jest doskonałym przykładem)
    – newsy Marka, które stanowią doskonałą pigułkę codziennej wiedzy, żeby być na bieżąco z ligą
    – analizy Piotra, dzięki którym mam radochę w trakcie meczów, bo m.in. zacząłem dostrzegać wielowymiarowość ustawień ofensywnych/defensywnych itp.
    – opinie Macieja, który przekonująco uzasadnia swoje profetyczne tezy
    – pracowitość i szybkość Adama, nieocenioną w trakcie sezonu, gdy rano na kiblu ogarniam najważniejsze wydarzenia z nocy

    Mam nadzieję, że jak najdłużej będzie Wam się chciało (i opłacało) prowadzić 6G.

    0
    • Dobra, miał być jakiś głupi żart. Przepraszam.

      A artykuł super;) Zawsze irytowało mnie, jak ludzie gwizdali na Sterna w trakcie draftu. Faktycznie jego aparycja nie zachęca do oklasków, ale wyciągnął NBA z wielkiego gówna w latach 80. Dress code i jego wpływ to tylko mały dodatek do jego osiągnięć jako komisarza NBA.

      PO 2004… Pierwsze finały NBA które oglądałem w telewizji na żywo, bo akurat byłem w stanach… Dla wielu pewnie nudy, ale dla mnie niezapomniane przeżycie;)

      0
  3. Przemku kilka spraw..

    1) Niewazne czy to tylko figura retoryczna czy for real ale takich “kolegow od rugby” ma chyba kazdy.
    Gosci , ktorzy w czasach boomu 90’s ogladali a pozniej przestali interesowac sie liga.
    Kultowi gracze odeszli a nowym brakowalo tej charyzmy-jak piszesz liga miala kryzys po prostu.

    2)Wychowalem sie na lidze w tamtych latach, pamietam jeszcze (chyba) pierwsze skroty finalow NBA w polskiej tv -Pistons vs Blazers.
    Wiadomo sentyment, mlodosc, pierwsza milosc…jakkolwiek.
    Mimo tego jesli ktos z obecnie ogladajacych lige twierdzi “ze przed wojna bylo lepiej” , to sorry ale nie bylo.
    Atletycznie i taktycznie to jest ogromny skok jakosciowy , a ze nie ma jordanow i pippenow-szkoda, wtedy nie bylo durantow i westbrookow.

    3) Dress code – 100% racji Sterna , choc jak widze niektore “kreacje” Wade’a czy Rusella to chyba wole troche za duze garniaki Jordana.

    4) Mam rowniez wrazenie , ze jest pewne malutkie naduzycie w rozwiniecu Twojej tezy.
    Mianowicie piszesz Nba dzis vs 90’s pozniej jednak jako “voice’s of the past” pojawiaja sie gracze , ktorzy byli twarzami ligi z lat 2000-10, a nie 1990-99.
    Jest to spora roznica, bo chyba sentymenty wielu fanow NBA dotycza jednak jej wersji o dekade wczesniejszej( vide Ace).

    5) Na koniec, nie zebym sie czepial ale przyzwyczailes nas w swoich tekstach do wysokich standardow nie tylko merytorycznych ale i gramatycznych i jakos w zdaniu .. ” Ale to inaczej wcale nie oznacza , ze liga byla twardsza” przyslowek “inaczej” jest chyba zbedny;)

    Poza tym jak zwykle swietny , przekrojowy tekst.

    Sezon juz z 10 dni…..Hhheeeejjjjjj!!!!

    Pozdrawiam.

    0
    • Wow.

      Czytałeś mój artykuł i ten na BDL?

      BDL wrzuciło swój tekst, kiedy byłem już pod koniec pisania mojego (co jest oczywiste, bo wczoraj była 10 rocznica wprowadzenia dress code’u – nie tylko ja o tym wiedziałem). Dorzuciłem więc do tekstu 1 (słownie: jeden) cytat z BDL (podlinkowałem go). Poza tym każdy, kto umie czytać widzi, że teksty są zupełnie inne i zupełnie o czymś innym. Wszystkie źródła są w tekście podlinkowane, wiec każdy może się przekonać na podstawie czego pisałem.

      Twój komentarz to zwykła ignorancja i nie mogę na niego nie zareagować. To nie jest Onet, gdzie możesz zostawić komentarz i nie brać za niego odpowiedzialności. Tak więc: Uważasz, że kopiuję teksty? Pokaż to.

      0
  4. Przemku,
    Po pierwsze – nie posadzam/lem Ciebie o zadne kopiowanie. Dodalem link, bo go przeczytalem
    Po drugie – fakt, copy-paste to nie najlepszy dobor slow
    Po trzecie – czytam Wasz / Twoj blog od dawien dawna, jest genialny, i nigdy by mi do glowy nie przyszlo aby krytykowac, jednak – jezei Ciebie dotknelo, to przepraszam

    0
  5. Gra w latach 90 była twardsza ale źródła tego można jedynie szukać w tym na co pozwalali sędziowie. W latach 90 tylko garstka graczy była atletami na poziomie dzisiejszej NBA. Dziś wszyscy dzięki wspomagaczom wyglądają jak młody Schwarzeneger i skaczą jak Sotomayor. Porównajcie sobie budowę ciała A. Sabonisa z N. Pekoviciem. Gracze obwodowi byli wolniejsi, dzięki czemu lepiej na ich tle wyglądali podkoszowi. Brakuje nam centrów pokroju Olajuwona, Robinsona, Ewinga. Ale obawiam się że wypadaliby oni dziś blado, gdyby musieli nadążać za wjazdami Jamesa, Westbrooka czy Georga. Gdyby sędziowie dziś pozwalali na takie granie jak wtedy to drużynom w czwartych kwartach brakowałoby rąk do gry.
    Poza tym nie ma co porównywać różnych epok. To tak jakby próbować porównywać piłkarzy Nawałki z drużyną Górskiego. Ekipa Deyny, Lubańskiego i Szarmacha wyglądałaby przy Wawrzyniaku, Grosicki i Peszce jak Giblartar na Stadionie Narodowym ale i tak kochamy Orły Górskiego. Tak samo tęsknimy za latami 90- tymi.

    0