Mecz, o którym Heat już zapomnieli

10
fot. AP Photo

Washington Wizards – najgorsza drużyna ligi. Rozpoczęli sezon od 12 porażek, ustanawiając nowy rekord klubu. Pierwsze zwycięstwo zanotowali dopiero po miesiącu rozgrywek, pokonując na własnym parkiecie słabo spisujących się na wyjazdach Blazers. I była to bardzo szczęśliwa wygrana, ponieważ w czwartej kwarcie pozwolili rywalom odrobić 15 punktów straty i właściwie głównie dzięki błędom Blazers na finiszu, udało im się nie przegrać.

WASHINGTON 105, MIAMI 101

Do wczorajszego meczu z obrońcami tytułu przystępowali z bilansem 1-13, mając drugą najniższą średnią zdobywanych punktów i najgorszą skuteczność rzutów z gry w lidze. We wcześniejszych 14 meczach tylko 3 razy osiągnęli poziom 100 punktów, ale tylko raz bez dogrywki. Ponadto w 7 ostatnich spotkaniach za każdym razem trafiali mniej niż 45% swoich rzutów, a w sumie tylko raz udało im się uzyskać wyższą skuteczność.

Mówiąc krótko, mało wymagający rywal dla najlepszej drużyny na Wschodzie, która ma na swoim koncie serię 6 kolejnych zwycięstw. Dlatego też Heat nie zamierzali się wysilać i tracić zbyt dużo sił w Waszyngtonie. Jutro czeka ich mecz w Nowym Jorku z Knicks i to jest pojedynek, który coś znaczy. Starcie ze słabymi Wizards nie miało znaczenia i trzeba było je po prostu rozegrać wykorzystując na to jak najmniej energii.

To typowe podejście mistrzów w tym sezonie. Wygrać jak najmniejszym nakładem sił. Widzieliśmy to w poprzednich spotkaniach, kiedy słabych Cavs i rezerwowych Spurs pokonali dopiero rzutami Ray’a Allena na samym finiszu, a z Bucks wygrali po dogrywce. Przez trzy kwarty grają na dużym luzie i dopiero w czwartej ruszają do ataku, aby zapewnić sobie zwycięstwo. Dotychczas to działało, bo nikt nie potrafił powstrzymać ich w clutch. Ale wczoraj się już nie udało.

Przede wszystkim brak zaangażowania Heat widać w ich obronie. Obecnie mają dopiero 20 defensywę w lidze, a w ostatnich 5 meczach tylko raz zatrzymali rywali poniżej 100 punktów. Było to w meczu z Nets, w którym zależało im na zwycięstwie. Wtedy zatrzymali gości z Brooklynu na 30 punktach w drugiej połowie pokazując, że jeśli tylko chcą, potrafią świetnie bronić. Ale to był pojedynek na szczycie konferencji, dlatego można było się trochę wysilić. Podobnego zaangażowanie możemy oczekiwać z Knicks. Natomiast mecz z Wizards takiego poświęcenia już nie wymagał.

W pierwszej połowie wczorajszego spotkania pozwolili jednej z najgorszych ofensyw ligi zdobyć aż 60 punktów ze skutecznością 58.3%. Dla Wizards mających średnio 90.4 punktów i 40% z gry w meczu, to było wielkie osiągnięcie. Takiego strzelania kibice w Waszyngtonie już dawno nie widzieli. 10 zawodników gospodarzy pojawiło się na boisku i każdy zdobył punkty. Heat w tym czasie spokojnie trzymali się z tyłu, kontrolując, aby Wizards za bardzo im nie uciekli i na przerwę schodzili przegrywając 6 punktami.

W trzeciej kwarcie już zaczęli nieco bardziej starać się w obronie (Wizards 39.5% w drugiej połowie) i powoli zbliżali się do gospodarzy. Jednak przewaga Wizards, mimo że nie była zbytnio wysoka, topniała w bardzo wolnym tempie. Nie było powodu do pośpiechu, przecież i tak wszystko miało się skończyć dopiero w ostatnich minutach i to wtedy Heat mieli zapewnić sobie kolejną wygraną. Nie tym razem.

LeBron James, który dotychczas fantastycznie spisywał się w crunch time, teraz zawiódł. Najpierw nie wykorzystał 2. wolnych na dwie i pół minuty przed końcem, a w ostatnie 20 sekund spudłował 2. trójki – pierwsza mogła dać im prowadzenie, druga doprowadzić do remisu. W ostatniej akcji był zupełnie niepilnowany w prawym rogu, po tym jak jego obrońca przewrócił się wychodząc z zasłony Allena. Lepszej sytuacji LBJ nie mógł sobie wymarzyć, tym bardziej, że z prawego rogu w tym sezonie trafił wcześniej 5 z 9 rzutów. Teraz spudłował…

fot. NBA League Pass

Swoją drogą ciekawe, dlaczego teraz rzucał on, a nie Ray, który jest perfekcyjny (3/3) w takich sytuacjach zza łuku. James bywał wtedy asystentem przy jego zwycięskich rzutach . Trzeba było przy tym zostać, ale może Heat uznali, że taki mało znaczący mecz jak ten warto wykorzystać, aby wypróbować inne rozwiązania.

W sumie, przez ostatnie 5 minut Heat trafili tylko jeden z 7 rzutów za trzy, podczas gdy Wizards przez ostatnie 10 sekund wykorzystali 4 z 6. wolnych i udało im się przetrwać.

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.
Poprzedni artykułRozpal grilla, Z-Bo powrócił
Następny artykułJeszcze zobaczymy

10 KOMENTARZE

  1. Tyle czystych trójek co spudłowali w czwartej kwarcie to dawno nie widziałem. Dobry opis sytuacji i zaangażowania Heat. Przed nami mecz w MIAMI z Knicks, jeśli tam przegrają można będzie formować jakieś wnioski in minus, póki co to zwykła porażka na pełnej wyjebce

    0
  2. Od początku sezonu mam wrażenie, że Heat po zdobyciu mistrzostwa sądzi że kolejne to tylko kwestia czasu i w ogóle to wszyscy powinni się przed nimi kłaść i dawać im wygrywać. Może to przez początek sezonu i brak im jeszcze koncentracji, a może (mam nadzieje że nie) siedzi im to gdzieś głębiej w głowach. Top1 na wschodzie mają raczej zapewnione, podejrzewam że tak samo jak dojście do finału. Nie sądzę żeby w PO zdarzyły im się więcej niż 2-3 takie mecze jak dzisiaj.
    Ale w finale brak przewagi własnego parkietu może już mieć jakieś znaczenie, a właśnie takimi głupimi wpadkami traci się go w czasie sezonu zasadniczego.

    0
  3. Wiadomo Heat bronili na pół gwizdka, ale nie powinno umniejszać to faktu, że Jordan Crawford rzucił 7/16 i 3/6 za trzy :O.
    Aż nie mogłem uwierzyć, że trafiał te swoje głupie rzuty.
    Po prostu sick ! A poza tym na szacunek zasługuje Seraphin i Singelton, którzy rozegrali naprawdę przyzwoite mecze.

    0