12G: Pełzająca zmiana pokoleniowa (+mini-zapowiedź Week 13)

0
fot. AP Photo
fot. AP Photo

Jak obiecasz, to obiecasz. Ja obiecałem w południe wyjście Jej i krewetki, więc dziś wyjątkowo nie będziemy kompilować zapowiedzi, tylko stery przejmie Piotr. A tekst jest niezwykle istotny, bo dotyczy quarterbacków.

Oczywiście zaraz można próbować się dodatkowo brakiem normalnej zapowiedzi usprawiedliwiać. Ano tym na przykład, że w AFC w gruncie rzeczy chodzi o Steelers-Patriots w Week 15, a ktoś doda “…prędzej w AFC Championship Game”. NFC już trudno. Bo tam się dzieje i dziś się zadzieje, więc bardzo szybko o tym co najważniejszego dziś.

(9-2) Minnesota Vikings @ (7-4) Atlanta Falcons (godz. 19). Tu historią przed tym pojedynkiem z udziałem dwóch najlepiej łapiących piłki w NFL w tzw ‘tight windows’ duetów receiverów (Stefon Diggs + Adam Thielen vs Julio Jones + Mohamed Sanu) jest to, że secondary Falcons będzie poważnie osłabione. Nie zagra najlepszy corner Desmond Trufant i najprawdopodobniej też nie zagra slot-corner Brian Poole, a w slocie właśnie króluje Thielen.

(8-3) Carolina Panthers @ (8-3) New Orleans Saints (godz. 19). Saints na początku sezonu roznieśli w pył Panthers w Charlotte. Alvin Kamara vs Luke Kuechly? Gra biegowa Saints kontra front-7 Caroliny? To być może najlepszy matchup w tym momencie w NFL.

(10-1) Philadelphia Eagles @ (7-4) Seattle Seahawks (Sunday Night Football, godz. 02:30). Jeżeli Seahawks chcą wejść do play-offów, muszą pokonać u siebie Eagles. Nie będzie łatwo. Będzie niezwykle trudno, bo linia ofensywna Seahawks vs d-line Eagles, to z kolei największy mismecz w lidze. Tylko Russell Wilson może uratować Seattle.

(1-11) San Francisco 49ers @ (3-9) Chicago Bears (godz. 19). Oficjalny debiut Jimmy’ego Garopolo, który swoją pierwsze serię zaliczył już na koniec meczu z Seahawks w zeszłym tygodniu. Dwa podania, jedna minuta, touchdown. Zobaczymy co dalej. Z debiutów nikogo nieinteresujących albo interesujących kompletnie z innych powodów: Geno Smith jako QB Giants, po 210 meczach z rzędu, w których wychodził Eli. Giants (s)są w Oakland.


Piotr Stokłosiński

W trzynastym tygodniu rozgrywek jedna trzecia drużyn wystawi na najważniejszej pozycji gracza, który powinien być w tej lidze w najlepszym przypadku backupem, albo ma poważne problemy, żeby wykazać potencjał na długoterminowego startera.

Szukacie powodów spadającej oglądalności NFL? Wcale nie trzeba wskazywać palcem na klęczących zawodników, wystarczy spojrzeć na tę listę: Geno Smith, Ryan Fitzpatrick, Brett Hundley, Jacoby Brissett, Trevor Siemian, Matt Moore, Josh McCown, Tom Savage, Blaine Gabbert, Mitch Trubisky i DeShone Kizer.

W sezonie, który już w listopadzie wyglądał jak pobojowisko wypełnione poległymi bohaterami, liga ta potrzebuje nowych bohaterów, jak nigdy wcześniej. Szkoda tylko, że ci też padają jak muchy (Watson, Luck, Dalvin Cook, Beckham), a ci którzy pozostają na placu boju muszą dwoić się i troić, żeby udowodnić, że w ostatecznym pojedynku Toma Brady i spółka nie zdemolują ich bez zastanowienia.

Bo jeśli postawicie Carsona Wentza i prowadzoną przez niego ofensywę Eagles przed tegorocznymi Patriots, to kogo wskażecie jako faworyta? Przyzwyczailiśmy się już do tego, że Brady gra futbol nie z tej ziemi i cyfry, które wykręca w tym roku nie robią na nikim wrażenia. Choć powinny. Być może dlatego niektóre media generują taki hype wokół Eagles, czy robiły to wobec zeszłorocznych Dallas Cowboys, którzy potem w play-offach potknęli się o jedno z wielu niesamowitych podań Aarona Rodgersa. Tego samego, bez którego Green Bay Packers nie potrafią teraz nawet awansować do postseason. Zresztą, to właśnie run the table Rodgersa i jego zespołu było w zeszłym roku najfajniejszą historią.

Zanim takiego poszukamy, rzućmy okiem na jedną rzecz. Zbierzmy ostatnie 10 Super Bowl i QB, którzy wygrywali te mecze.

Peyton Manning? Nie ma go już w lidze.

Tom Brady? Nuda.

Eli Manning? Sami wiecie…

Joe Flacco? Chodzące zombie, który ma najgorszy sezon w karierze i cieszy się, że Ravens nie mają nikogo lepszego.

De facto zostają tylko Russell Wilson i Drew Brees, choć tylko ten pierwszy ma mniej niż 30 lat (29…).

Liga ma problem, bo choć Brees od 2010 roku (wygrana z Colts w Super Bowl XLIV) wciąż należy do Top-10 rozgrywających, to dopiero teraz pojawił się wokół niego porządny zespół. Wilson z kolei od trzech lat w każdym snapie walczy o życie, bo jego sztab szkoleniowy postanowił olać linię ofensywną, a wspomniani Flacco i Manning będą musieli w najbliższych miesiącach stoczyć ciężką walkę o to, żeby ostatnie lata swoich karier spędzić w NFL jako starterzy.

Mimo to pisałem ostatnio o tym, jak dobrą robotę wykonuje to młode pokolenie rozgrywających, które jest w tej lidze od maksimum 3-4 lat: Watson, Wentz, Goff, Prescott, Mariota, Winston. Szkoda tylko, że taki Prescott bez Elliotta wygląda jak cień samego siebie. Mam spore obawy, że pozostali również mają swoje za uszami i objawi się to w najmniej spodziewanym momencie. Zastanawiam się, co się wydarzy, gdy Rodgers, Brady, Big Ben i Matt Ryan zakończą kariery. Reszta zacznie wygrywać, bo starych wiarusów w końcu nie będzie? Nikt nie jest w stanie rzucić im rękawicy, a jeśli już rzuca, to kończy sobie Prescott w zeszłorocznym Divisional Round z Rodgers, albo Watson w strzelaninie z Russellem Wilsonem?

A może należy przestać się łudzić, może trzeba zostawić młodzież w spokoju i dać im się uczyć, a ratunku poszukać od gości, którzy teoretycznie są w okolicach swojego prime?

Może to właśnie Wilson powinien, tak jak Rodgers w zeszłym roku, w pojedynkę, pomimo wszystkich kontuzji, poprowadzić do zaktualizowanego run the table i wykorzystując wszystkie swoje atuty pokazać, że bez linii ofensywnej też można?

Może to Alex Smith powinien przypomnieć sobie Week 1 i gdy znów przyjdzie stanąć oko w oko z Bradym zagra swój najlepszy futbol? A może Cam Newton powinien udowodnić, że zapomniał o Super Bowl 50 i znów jest w stanie skoczyć na ten sam poziom co w sezonie 2015?

W NFL nie brakuje potencjału na nowych, wielkich rozgrywających, ale brakuje gości, którzy regularnie mogą rzucać wyzwanie największym. Brakuje jej Stepha Curry’ego i Kevina Duranta stawiającego się LeBronowi, brakuje jej Neymara, który nie chce siedzieć w cieniu Messiego, brakuje Novaka Djokovicia, który rozdzielił walczących na śmierć i życie Federera i Nadala. Jeśli te potencjały będą eksplodować okazjonalnie i w tym roku lepiej zagra Wentz, a w przyszłym Mariota, to nikomu nie wyjdzie to na dobre. Gregg Rosenthal z “Around the NFL” mówił ostatnio, że nie jest w stanie umieścić wspomnianego Wilsona w dyskusji o MVP, bo w odróżnieniu od Brady’ego i Wentza, choć dobre mecze gra często, to jednak nieregularnie. Jeśli spojrzeć na ten problem nie przez pryzmat sezonu, ale ostatnich trzech, pięciu, czy dziesięciu, to problem ten jest dużo szerszy i dotyczy całego mnóstwa zawodników mających raz lepszy sezon, raz gorszy, w odróżnieniu od Breesa, Brady’ego, czy Rodgersa.

Zmiana pokoleniowa musi następować nieco płynniej, w przeciwnym razie nigdy nie pozbędziemy się wrażenia, że ci, którzy będą zgarniać mistrzostwa za 5-10 lat, nigdy nie poradziliby sobie w obecnej lidze.

Poprzedni artykułBielecki: Kiedy koszykówka to nie wszystko
Następny artykułWake-Up: Siódma z rzędu wygrana Rockets. Wymęczone zwycięstwo Thunder